[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Trzy pokolenia. Dziadek sprowadził tu się prosto z Mogiły.
- Z czego? - zaniepokoił się kapitan.
- Z wioski Mogiła, pod Krakowem. Mój ojciec miał sklep spożywczy, do wojny. A ja
trzymam ten interes - pokazał ręką dokoła. Wyszedł zza lady, zbliżył się do stolika i spytał: -
Można się przysiąść?
- Naturalnie - odparł Szczęsny, któremu właśnie o to chodziło.
- To pan pozwoli, że sobie wezmę piwo. Może jeszcze kawy?
- Chętnie.
Sącząc powoli złocistego Kadebergera, grubas zaczął mówić nie pytany:
- Urodziłem się w tym mieście, szkołę skończyłem, ożeniłem się i owdowiałem, wojnę
w nim przeszedłem, na krok się stąd nie ruszyłem, chociaż nie było łatwo, bo Niemcy gnali na
roboty. Teraz mam już pod sześćdziesiątkę i nie ma komu kawiarni zostawić, bo córka z mężem
w Katowicach, a syn, lekarz, w szpitalu pracuje i fachu przecież nie zmieni. No, to jak umrę,
miasto lokal zabierze i po krzyku.
- To pan tu chyba wszystkich zna.
- A znam, panie. Rano tutaj pusto, ale pózniej ruch się zacznie, a po południu pełno.
Szafę mam grającą, to się schodzą.
- Z dawnych mieszkańców też pan wielu pamięta? Grubas spojrzał na niego bystro.
- Pan z tym przyjechał, prawda? - A kiedy Szczęsny nie odpowiedział, dodał: - Może
tajemnica, ja nie ciekawy. Ale jak o ludzi chodzi, to nikt ich tutaj tak dobrze nie zna, jak stary
Grzelak. To znaczy, ja. Więc niech pan pyta.
- Czertwana pan znał?
- Całą rodzinę. Tylko że dzisiaj to tylko dwoje z niej pozostało, Zbigniew i Helena,
rodzeństwo. Ale tu ich nie ma. Zbyszek został inżynierem, podobno nawet dyrektorem, i
mieszka w Warszawie. Wiem, że się ożenił i owdowiał, jak ja. Czy nie ma drugiej żony, tego już
nie wiem. A Hela, śliczna była dziewczyna, też teraz w Warszawie. Miała narzeczonego,
partyzanta z lasu. Niemcy go rozstrzelali. Leży na tym wzgórzu pod miastem, tam jest cała ich
mogiła. Dwa lata temu pomnik postawili, ci ze ZBoWiD-u. No, a Helena już za mąż nie wyszła.
Starsza była od Zbyszka o parę lat, to teraz będzie miała z pięćdziesiąt.
- A Wygodzkiego?
- Wygodzkiego? - Grubas zamyślił się, potarł łyją głowę. - Jak mu na imię?
- Kazimierz.
- Stary?
- Nie. Czterdzieści kilka.
- On chyba stąd nie pochodzi. Byli tu i są jeszcze Wygodzcy, mieszkają w rynku, ale
jemu jest Feliks i skończył osiemdziesiąt sześć lat. Dzieci nie mieli. Bratanków też nie. A on ma
tu mieszkać, ten Kazimierz
- Nie, Nie tutaj. Niech mi pan jeszcze opowie coś o Czertwanach. O tym rodzeństwie.
Grzelak pociągnął łyk piwa, otarł usta.
- Co pan chce o nich wiedzieć? Jak byli dziećmi czy potem?
- Wszystko, co pan pamięta. Zwłaszcza o Zbigniewie.
- Tc było dziecko szczęścia. Od samego początku, od kołyski. Matka jak w obraz
patrzyła. A śliczny był dzieciak, jak malowanie. Potem też wyrósł z niego chłop, jak się patrzy,
taki, co to do tańca i do roboty. Zdolny bystry, ciekawy świata. Przewodzić lubił. Od mafego.
W szkole to Czertwan zawsze był nad innymi. Nie, żeby najlepiej się uczył, bo choć zdolny, to i
pały obrywał, jak mu się nie chciało przyłożyć do książki. Ale w szkole to on musiał innych
sobie podporządkować. A jak się który buntował - nic nie pomogło, za łby się brali, nosy
pokrwawili, zawsze Zbyszek był górą. Taki już z niego był przywódca.
- Pamięta pan jego szkolnych kolegów?
- No, nie wszystkich. Sporo poginęło w wojnie. Kiedy wybuchła, Czertwan miał chyba
piętnaście lat. Czekaj pan... w tej klasie to był z nim Staszek Górski, mieszka gdzieś pod
Wrocławiem. Był Skopiński, straszny chuligan, zle skończył, podobno jeszcze odsiaduje jakiś
wielki wyrok. Był Stefan... ale on nie żyje. No i był Miszak, nie wiem, gdzie teraz jest. Z tym
Miszakiem to Czertwan zawsze robił zgrywę. Chłopak był mały, chudy, taki niedojda. Co
prawda potem wyrósł i trochę okrzepł, ale w szkole to sobie na nim dzieciaki używały. Wie pan,
jak to bywa z takimi. Zresztą pózniej też... Umilkł, machnął ręką.
- Co pózniej?
- A, za dużo by mówić. Przyjdz pan jutro rano, to opowiem. Jak będzie pusto. Nie
każdy z tego miasta powinien słyszeć.
Ostatnie słowa zabrzmiały trochę dziwnie i w Szczęsnym obudziła się ciekawość
zawodowa. Na salę weszło jednak parę osób. Grzelak sprzątnął naczynia, za drugą kawę nie
przyjął pieniędzy traktując to jako poczęstunek. Kapitan podziękował, gdyż nie wypadało się
spierać. Pożegnali się i Szczęsny wyszedł z kawiarni.
Aatwo już teraz odnalazł budynek komendy. Pokazał milicjantowi legitymację służbową
i dowiedział się, że komendant prowadzi odprawę, ale pewnie zaraz skończy.
Kiedy znalazł się już w jego gabinecie - komendant był stosunkowo młody, w stopniu
kapitana - powiedział otwarcie, że chodzi mu o ułatwienie kontaktów z osobami, które
mieszkają w Aokiewicach od wielu lat, znają stare rodziny i mogą o nich - a także zechcą - to i
owo powiedzieć. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •