[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Doktor Seraphim był trzecim Mistrzem Obernewtyn i najwyrazniej synem Michaela Seraphima. Ciekawe,
co się stało z Michaelem i matką obecnego Doktora.
Oblałam się lodowatym potem, bo nagle przyszło mi coś do głowy. Cameo została poddana leczeniu.
Jeśli moje podejrzenia okazałyby się prawdziwe, znajdowała się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.
Wieczorem dowiedziałam się, że nie ona jedna. Zostałam poinformowana, że następnego dnia mam się
stawić u Doktora.
Rozdział 17.
Następnego dnia wcześnie rano w kuchni zjawił się Matthew. Większość osób jeszcze nie wstała, a
ponieważ było sporo przed śniadaniem, mieliśmy jadalnię tylko dla siebie. Rano jeden z
Odmieńców otwierał sypialnie i była to jedyna pora dnia, kiedy można było robić, co się chce, w
zależności od tego, jak wcześnie się wstało.
Kucharka już pracowała, ale poza przemożnym pragnieniem związania Lili z Arielem nie była nawet w
najmniejszym stopniu zainteresowana sprawami Obernewtyn. O tej porze Ariel zwykle też już był na
nogach, ale dzięki jego tajemniczej nieobecności mieliśmy możliwość porozmawiać w spokoju.
Rozmawialiśmy przez chwilę o nim i o zaginięciu Selmar. Powiedziałam Matthew, że ani zdaniem
Rushtona, ani Louisa Selmar nie uciekła, niezależnie od tego, co mówili inni. Ale trudno nam było sobie
wyobrazić, gdzie jest Ariel, skoro nie został wysłany na jej poszukiwania.
Powiedziałam też Matthew, że mam się stawić przed Madame Vegą i Doktorem, ale on uspokoił mnie,
mówiąc, że wielu Odmieńców odbywa taką wizytę tylko raz. Spochmurniał i wiedziałam, że myśli o
Cameo.
 Wiesz, że od kilku dni jej nie wzywali  pocieszyłam go.  Może już z nią skończyli.
Nie miałam serca mówić mu jeszcze, czego dowiedziałam się od Louisa o Selmar i jaki moim zdaniem
był ostateczny efekt kuracji Doktora.
 Morderca  wysyczał Matthew, jakby widział moje myśli.  Wiesz, że Louis ostrzegał mnie
kiedyś przed nim? Mówił, że w gabinecie Doktora jest smok. Co to może znaczyć?
 Być może wkrótce się dowiem  odparłam, a Matthew spojrzał na mnie ze współczuciem.
Zmieniłam temat.  Louis powiedział mi wczoraj coś dziwnego. Podobno pierwszy Mistrz zaczął
ściągać tu Odmieńców, bo sądził, że czyste górskie powietrze im pomoże.
Matthew się roześmiał.
 To chyba tylko legenda.  Uśmiechnął się.
 Sama nie wiem. Louis uważa, że to prawda. Jest przekonany, że wszystko się zepsuło przez żonę
Lukasa Seraphima. Naprawdę jej nienawidził.  Nie miałam pojęcia, dlaczego powtarzam po Louisie
takie bzdury, ale pozwalało mi to przynajmniej nie myśleć o Cameo.
Matthew wzruszył ramionami.
 Co się działo wczoraj, kiedy poszłaś z panem gnojownikiem?
 Ależ Rushton był jak zwykle wcieleniem uprzejmości. Pytał mnie o Selmar.
Otworzyły się drzwi i wszedł jeden z Odmieńców z jakimś nieznajomym.
 A to kto?  szepnął Matthew.
Wzruszyłam ramionami, ale nowo przybyły mężczyzna jednak z kimś mi się kojarzył.
Usiadł przy jednym ze stołów, a Andra dała mu coś do jedzenia. Był bardzo wysoki i opalony i miał
mocno połatane spodnie.
 To skąd pan jest?  spytał chłopak, który go przyprowadził. Matthew przezywał go
Szczwany Willie, bo był donosicielem.
 Z wioski na Wschodzie. Musiałem przejechać przez złe ziemie, żeby tu dotrzeć. Nikt mnie nie
ostrzegł  poskarżył się mężczyzna.
 Rzadko ktoś tu do nas zajeżdża  odrzekł Willie.
Nieznajomy wzruszył ramionami.
 Jestem złotą rączką. Jeżdżę tam, gdzie jest robota. Ponoć tu nikt nie przyjeżdża, więc pomyślałem,
że jest sporo do zrobienia. Specjalizuję się w druciarstwie.
Andra zbliżyła się na te słowa. Większość kuchennych naczyń wymagała naprawy.
Przyglądając się twarzy mężczyzny, nabrałam pewności, że już go gdzieś widziałam. Ale gdzie?
Z jakiegoś powodu czułam, że muszę sobie przypomnieć.
Willie nie chciał mu dać spokoju, aż wreszcie kucharka trzepnęła go w ucho i kazała mu zająć się
własnymi sprawami. Podszedł wtedy do nas.
 Ariel powiedział, że masz mi pomóc naprawić schody  oznajmił.
Matthew od razu się podniósł. I tak nie moglibyśmy przy nim rozmawiać.
 Mogę pójść od razu  powiedział i wyszedł z Williem.
Zostałam w kuchni, podczas gdy reszta Odmieńców poszła na farmę. Mężczyzna naprawił kilka
garnków, a potem poszedł reperować narzędzia gospodarskie. W dalszym ciągu nie mogłam sobie
przypomnieć, gdzie go widziałam. Willie wrócił tuż przed obiadem, informując, że mam z nim iść do
Madame Vegi. Ucieszyłam się, bo oczekiwanie mnie dobijało.
Ze zdenerwowania żołądek podchodził mi do gardła. Cofnęliśmy się do holu wejściowego, gdzie
wybraliśmy drzwi wiodące na drugą stronę, otwierające się na pozbawiony okien korytarz, oświetlony
bladozielonymi świecami, które migotały i posykiwały przy mijaniu.
Na końcu korytarza znajdowało się niewielkie pomieszczenie, coś w rodzaju poczekalni przylegającej
do większej sali. Willie kazał mi zaczekać. Zapukał do drzwi i dopiero potem wszedł. Nie byłam
wcześniej w tej części Obernewtyn i stwierdziłam, że na swój sposób budynek z siecią korytarzy i
niezliczonych drzwi też tworzy labirynt. Mieszkańców obowiązywały surowe reguły dotyczące tego,
gdzie można, a gdzie nie można wchodzić. Ciekawe, co się działo w strefach, do których nie było
dostępu.
Wrócił Willie, przerywając moje rozważania i burząc spokój. Skinieniem pokazał, żebym wchodziła.
Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam zdecydowanym ruchem drzwi, zdeterminowana zachować
spokój bez względu na wszystko. Pierwsze, co poczułam po wejściu, to ciepło.
Rozejrzałam się i zlokalizowałam jego zródło  ogień buzujący w otwartym kominku. Po jednej
stronie paleniska piętrzył się zapas drewna, a przed kominkiem stały dwa wygodne fotele. Na podłodze
leżał kolorowy pleciony dywan, a na ścianach wisiało kilka ładnych ozdób. W porównaniu z pozostałą
częścią Obernewtyn pokój był niebrzydki i dość wystawny.
Po przeciwnej stronie od wejścia stało biurko, za którym znajdowało się szerokie okno z
oszałamiającym widokiem zimnego nieba i poszarpanych gór. Zapatrzyłam się w nie i pomyślałam z
zachwytem, że z tej wysokości widok jest dużo ładniejszy. Na linii mojego wzroku pojawiła się nagle
Madame Vega. Miała te same intensywnie błękitne oczy i wyglądała równie stylowo i atrakcyjnie jak
wcześniej. Z jej twarzy natomiast zniknął nieśmiały, dziewczęcy wyraz, który malował się na niej w
Kinraide. Spojrzenie jej niebieskich oczu było zimne i wyrachowane, a usta, choć pięknie ukształtowane,
raczej niezbyt często układały się w uśmiech. Mimo to nie udało jej się mnie zastraszyć, choć miałam
dość rozumu, by zdawać sobie sprawę, że na to właśnie było obliczone jej zachowanie.
Wskazała mi niecierpliwym ruchem, bym siadła. Podeszłam i usiadłam, wybierając twarde krzesło z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •