[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kabaret. W powietrzu unosi się zapach benzyny. Ulicą płynie żądny wrażeń tłum.
Pijani wytaczają się z lokali na chodniki, krzykliwie ubrane prostytutki stoją zbi-
te w gromadki. W autach siedzą napuszeni alfonsi w smokingach, z papierosem
w zębach. Całe miejsce pulsuje życiem i światłem. Nieświadomie Jonathan po-
wraca do młodszej wersji samego siebie. Poprawiając krawat, usiłuje odnalezć
w tej krzątaninie jakiś ład. Wśród białych twarzy trafiają się ciemne: zawodzący
latynoscy grajkowie, pary dobrze ubranych Murzynów zachowują się tak, jakby
chodnik należał tylko do nich. Jonathana przechodzi dreszcz. Usiłuje strząsnąć
z siebie stare wspomnienia. Wzniósł się już ponad tamto. Pierścionek w kieszeni
296
przypieczętuje ten fakt. Dlaczego Star przywiozła go między tych ludzi? Czarni
mężczyzni z laseczkami i w jedwabnych koszulach to zły omen.
Taksówka zatrzymuje się naprzeciw małego baru Le Grand Duc. Nad wej-
ściem lśni trójkątny znak z czerwonym napisem BRICKTOP!
Jestem dumna z tego odkrycia mówi Star. Mało kto zna to miejsce.
A Brick jest cudowna.
Odzwierny w uniformie wita ich, gdy wchodzą do środka. Lokal jest niewiel-
ki. Na sali stoi zaledwie tuzin, może trochę więcej stolików. Bar jest pod jedną
ze ścian. Na środku śpiewa rudowłosa kobieta. Akompaniują jej dwaj mężczyzni,
jeden na fortepianie, drugi na bębnach. Większość stolików jest zajęta, ale kelner
prowadzi ich do wolnego stolika w kącie. Jonathan rozgląda się niepewnie. Wszy-
scy w Le Grand Duc piosenkarka, muzycy, personel i goście są czarni.
Hm, Star szepcze zdesperowany to lokal dla Murzynów.
Tak, kochanie. Chłopcy z Oksfordu są tacy spostrzegawczy. Halo, Brick!
Brick, moja droga!
Star macha do pieśniarki, która posyła jej całusa.
Co my tu właściwie robimy?
Zwiętujemy, Johnny. Nie patrz tak na mnie.
Zamawiają szampana. Jonathan walczy z narastającą falą złego nastroju. Jak-
by na złość piosenkarka intonuje smutną pieśń:
Czemu ludzie wierzą w znaki?
Czemu ludzie wierzą w znaki?
Pohukiwanie sowy zwiastuje czyjąś śmierć. . .
Kobieta ma amerykański akcent. Wokół nich rozwlekły amerykański-angiel-
ski miesza się z francuskim. Jonathan zastanawia się, skąd wzięli się ci ludzie,
skąd jest wyniosły dyrektor czy młody pomocnik kelnera, którego głowa raz po
raz pojawia się w drzwiach kuchni, Jonathan czuje się zagrożony, osaczony. Tak
jakby Afryka już sięgała po niego, zanim na dobre zadomowił się w Europie.
Sen o mętnej wodzie to kłopoty u drzwi
Sen o mętnej wodzie to kłopoty u drzwi
Twój mężczyzna odejdzie i nigdy nie wróci. . .
Kobieta przy sąsiednim stoliku gwiżdże na znak aprobaty. Rzuca spojrzenie
na Star i mówi coś do swojej przyjaciółki, która wybucha śmiechem. Jonathan
piorunuje je wzrokiem, lecz Star zahipnotyzowana muzyką zdaje się niczego
nie zauważać.
Nie czujesz ukłucia w sercu? To takie smutne. Od razu wiadomo, ile wy-
cierpieli.
297
Kto?
Murzyni, głuptasie. Nie to, co ty czy ja. Najgorsze, co nam się przytrafiło,
to nie zagrzana woda do porannej kąpieli.
Kiedy twój mężczyzna wraca do domu zły i mówi, że się starzejesz
Kiedy twój mężczyzna wraca do domu zły i mówi, że się starzejesz
To znak, że już kto inny robi dla niego rożki z dżemem. . .
Co powiedziała? Rożki z dżemem? Wracają wspomnienia z hangaru, jęki Star
w ciemnościach. Od jak dawna tu przychodzi? Gdy Jonathan zmaga się z jakąś
myślą, z nagłym podejrzeniem, do środka wchodzi grupka eleganckich białych.
Bricktop jak na zawołanie zmienia ton na lżejszy, w ślad za nią pianista. Atmosfe-
ra staje się pogodniejsza, Jonathan obserwuje białe towarzystwo. Rej wodzi para:
drobna blondynka i jej dużo starszy mąż, który tocząc promiennym wzrokiem
dokoła, zdaje się mówić: Patrzcie na moją żonę, jaka czarująca, jaka oryginal-
na. . . . Najwyrazniej pokazują Le Grand Duc przyjaciołom. Bricktop staje przy
ich stoliku i śpiewa specjalnie dla nich.
Mają w sobie coś, prawda? Coś, co my utraciliśmy.
Wygląda na to, że Star ma wielką ochotę na rozmowę o Murzynach. Jonathan
kurczowo ściska pudełeczko z pierścionkiem w kieszeni. Teraz albo nigdy.
Star, kochanie. Chcę cię o coś spytać.
Tak, Johnny?
Chodzi o to, Star, że znamy się od dość dawna i wiesz, jak bardzo cię. . .
Hej, skarbie! Miałem nosa, że znajdę tu swoją lubą!
W jednej chwili gibki jak kot mężczyzna sadowi się na krześle obok Star.
Obejmuje ją ramieniem, przyciąga ku sobie i całuje w usta. Jonathanowi opada
szczęka. On ją całuje. Ten mężczyzna. Całuje Star. I jest (nie, to niemożliwe; to
się nie dzieje naprawdę) czarny.
Czarny jak noc, jak smoła, węgiel, sadza, lukrecja i garnitury mistrzów cere-
monii pogrzebowych. Czarny jak Biblia. Jego skóra lśni w blasku świec jak wy-
polerowane drewno. Z czarnymi rękami kontrastują różowe wnętrza dłoni. Grube
usta przyciska do ust Star. Całuje ją, całuje Star. Całuje. Star. Czarny mężczyzna.
Star.
Star? zaczyna Jonathan. Jego głos jest słaby i daleki.
Sweets, co ty tu robisz? głos Star rwie się z emocji. Jest wzburzona.
Skarbie mówi Sweets z wyrzutem chciałem cię zobaczyć. A niby po
co włóczyłbym się po tym wielkim mieście po zmroku?
Jonathana zaczyna boleć szczęka. Ciągle ma otwarte usta. Roześmiany Sweets
[ Pobierz całość w formacie PDF ]