[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ożywionego życia towarzyskiego, czego dowodem
niezliczona ilość snobistycznych kurortów. W Japonii
stacje narciarskie należą do rzadkości; żadna osiadła
populacja nie zamieszka w górach, będących królestwem
czarownic i śmierci. To dlatego w Imperium przetrwała
pierwotna natura, o której zbyt rzadko się wspomina.
Ja sama musiałam przezwyciężyć strach przed
zapuszczeniem się w nie bez żadnej eskorty. W
dzieciństwie moja ukochana japońska niania opowiadała
mi historie o Yamambie, najwredniejszej ze wszystkich
onibaba (czarownic), która siała postrach w górach:
chwytała samotnych wędrowców i robiła z nich zupę
zupa z samotnych wędrowców, wywar a la Rousseau, do
tego stopnia nawiedzała moją wyobraznię, że byłam
przekonana, iż znam jej smak.
Na mapie wypatrzyłam schronisko w pobliżu szczytu,
w którym planowałam spędzić noc, oczywiście jeśli nie
wyląduję wcześniej w kociołku Yamamby.
Opuściłam wioskę, kierując się w pustkę. Zcieżka
przyjemnie biegła pod górę przysypana śniegiem; z
niemądrą radością sułtana od razu zauważyłam, że śnieg
jest dziewiczy. Tego sobotniego poranka nikt jeszcze nie
szedł tym podejściem. Do wysokości tysiąca metrów
miałam uroczy spacer.
Raptem iglasto-liściasty las urwał się, odkrywając
przede mną niebo pełne ostrzeżeń, które
zbagatelizowałam. Moim oczom ukazał się jeden z
najpiękniejszych pejzaży świata: długie zbocze w
kształcie trapezowej spódnicy, pokryte ośnieżonym
bambusowym lasem. Cisza odesłała mi w niezmienionym
brzmieniu mój okrzyk zachwytu.
Od zawsze darzyłam bambus bezgraniczną miłością, tę
hybrydę, której Japończycy nie zaliczają ani do drzew, ani
do roślin, a która łączy wdzięczną giętkość z elegancją
gęstwiny. Lecz żaden jeszcze bambus w moich
wspomnieniach nie osiągnął tego niesamowitego
splendoru co tamten ośnieżony las. Mimo wiotkości każdy
pęd obciążony był śniegiem, każdy wierzchołek
zwieńczony bielą; przypominały młodziutkie dziewczęta
obarczone przedwcześnie jakimś świętym posłannictwem.
Przeprawiłam się przez las jak człowiek stąpający po
ziemi innego świata. Poczucie czasu zastąpiło uniesienie;
sama nie wiem, ile czasu zajęło mi pokonywanie tego
zbocza.
Kiedy dotarłam do jego skraju, trzysta metrów powyżej
ujrzałam wierzchołek Kumotori Yama. Wydał mi się
zupełnie blisko, nie tak blisko jednak jak ociężała od
śniegu chmura, która zawisła przy jego lewej ścianie.
Brakowało już tylko ptaka dla uwiarygodnienia jej nazwy;
ja będę tym ptakiem niezważającym na
niebezpieczeństwo. Podążałam jak strzała ku temu aż
nazbyt dostępnemu szczytowi, w duchu mówiąc sobie, że
tysiąc dziewięćset metrów wysokości to dobre dla
mięczaków i że już nigdy więcej nie będę tak nie
doceniała własnych możliwości.
Ledwie zdążyłam dotrzeć do szczytu, kiedy,
doceniwszy moją ptasią naturę, chmura do mnie
dołączyła, by dopełnić etymologiczne przeznaczenie góry.
Kryła się w niej zamieć śnieżna; nie było widać nic
oprócz wirujących płatków. Oczarowana, usiadłam na
ziemi, by obejrzeć ów spektakl. Wspinałam się z wielką
szybkością, byłam okropnie zgrzana, rozkoszą było
wystawić gołą głowę na tę lodowatą mannę. Nigdy
jeszcze nie widziałam tak gęstego śniegu; jego natarcie
było tak ostre i tak uporczywe, że z trudem można było
zachować otwarte oczy. Jeśli chcesz poznać sekret
śniegu, to tu i teraz: znalazłaś się w samym centrum jego
produkcji . Szpiegostwo przemysłowe okazało się jednak
niemożliwe; nie ma nic bardziej tajemniczego niż coś, co
rozgrywa się na naszych oczach.
Nie wiem, czy chmura upatrzyła sobie tak mnie czy
wierzchołek, ale nie ustępowała. Nagle zorientowałam się,
że mam włosy równie białe, co lodowata broda
ozdabiająca mi podbródek; musiałam wyglądać jak
sędziwy eremita.
Ukryję się w schronisku , pomyślałam i prawie
natychmiast przypomniałam sobie, że żadnego schroniska
po drodze nie widziałam. Jednak na mapie było
zaznaczone nieco poniżej. Mapa pochodziła z zeszłego
roku; czyżby Yamamba zdążyła przez ten czas zniszczyć
szałas? Natychmiast ruszyłam go szukać. Burza śnieżna
przybrała na sile i okrywała teraz całą górę; nie mogłam
się wydostać z zamieci. Schodziłam serpentyną dookoła
wierzchołka, chcąc mieć pewność, że nie przeoczę celu
poszukiwań. Ledwie widziałam końce własnych
wyciągniętych przed siebie ramion. Ten żwawy lunatyzm
zdawał się nie mieć końca.
Moje palce napotkały coś twardego: schronisko.
Uratowana! , zawołałam. Obchodząc po omacku domek,
znalazłam drzwi i wpadłam do środka.
Wewnątrz nie było nic ani nikogo. Podłoga, ściany i
sufit zrobione były z drewna. Na ziemi, pod starym
kocem, znalazłam kotatsu; wytrzeszczyłam oczy na widok
takiego luksusu i wydałam okrzyk radości i
niedowierzania, odkrywając, że piecyk jest rozpalony.
Raj.
Kotatsu to więcej niż sposób ogrzewania; to styl życia.
W tradycyjnych domach kwadratowy otwór zajmuje
obszerny kąt pomieszczenia, pośrodku zaś tego
wgłębienia umieszczony jest metalowy piecyk. Siada się
na ziemi z nogami zwieszonymi do wypełnionego
gorącym powietrzem zbiornika, który zabezpiecza się
ogromnym kocem.
Znałam Japończyków, którzy przeklinali kotatsu:
Człowiek spędza całą zimę uwięziony pod tą pelisą, jest
niewolnikiem tej dziury i obecności innych, jest skazany
na wysłuchiwanie bzdurnego ględzenia staruszków .
Ja miałam kotatsu tylko dla siebie tylko? Kto palił w
tym piecu?
Wykorzystaj to, że nie ma strażnika, i rozbierz się ,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]