[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Powinnaś była mi powiedzieć.
- Ale po co? - spytała zmęczona. - Przecież od początku było wiadomo, że nasz
romans nie ma przyszłości. Po co komplikować sprawę?
- Czyli... to koniec?
- A czy zostało coś do dodania? - Mówiła opanowanym głosem, ale zaciskała pię-
ści, aż zbielały jej kostki. - Wiedzieliśmy oboje, jak to się skończy. Powiedziałam ci, że
będę musiała wrócić do babki. No i zaraz to zrobię.
- Niby jak?
- Wykręcę numer i ktoś po mnie przyjedzie. - Odkręciła gorącą wodę i dłonią
sprawdziła temperaturę.
Corran patrzył z niedowierzaniem.
- Co ty robisz?
- Zmywam. Widzisz? Wiedziałam, że tak będzie. Pewnie myślisz, że księżniczka
nie powinna zmywać.
- Już nie wiem, co myśleć - przyznał.
Usiadł na krześle i palcami przeczesał włosy, jak gdyby w ten sposób mógł upo-
rządkować myśli.
Zbyt pózno zdał sobie sprawę, że się zakochał w słodkiej, uroczej Lotcie, a nie w
wyniosłej, chłodnej księżniczce Charlotte. Co teraz? Nie mógł jej o tym powiedzieć, nie
po tym, jak poznał prawdziwą tożsamość Lotty i dowiedział się, że jest bajecznie bogata.
Wyznanie miłości nie wypadłoby przekonująco.
R
L
T
Czemu nie posłuchał instynktu, który ostrzegał go przed tą dziewczyną? Zapo-
mniał o wszystkim, o przeszłości, o Elli, poddał się czarowi Lotty. Uległ pożądaniu. Do
czego to doprowadziło? Siedzi w kuchni, a jego świat rozpada się na tysiąc kawałków.
Lotta skończyła zmywać i wytarła ręce. Zerknęła na Corrana i zawahała się.
- Zadzwonię do pałacu - odezwała się po chwili.
Gdy wróciła, nadal siedział w tej samej pozycji, z trudem opanowując gorycz i
wściekłość.
- Przyjadą po mnie.
- Dzisiaj?
Wyjrzała za okno.
- Jeszcze widno.
Tarcza słońca dopiero chowała się powoli za odległym szczytem, kiedy Corran
usłyszał hałas silnika. Zmigłowiec. Wyszedł na ganek i patrzył, jak maszyna osiada na
żwirowym podjezdzie, który uporządkował na przyjazd Rowlandów.
Psy ujadały jak szalone. Corran przywołał Meg do porządku, a Lotta wzięła na ręce
Pookiego, który zawzięcie obszczekiwał przybyszów.
Z kabiny wyskoczyli mężczyzni w czarnych garniturach. Pobiegli, schylając głowy
przed łopatami wirnika, z bronią gotową do strzału. Corran pokazał, że ma puste ręce.
Sam brał udział w tego rodzaju operacjach i wiedział, jak się zachować.
Dowódca odezwał się do Lotty po francusku. Odpowiedziała, że jest cała i zdrowa
i nic jej nie grozi, więc dał znak ręką, by pozostali opuścili broń.
- Czas na mnie. - Zmierzwiła Pookiemu sierść i postawiła go na ziemi. - Bądz
grzeczny. - Pogłaskała Meg po głowie, a potem w końcu spojrzała Corranowi w oczy.
Nigdy nie zapomnę tego, co tu przeżyłam.
Corran poczuł ogromny ciężar na piersi. Tak ogromny, że nie był w stanie się po-
ruszyć i ani nic powiedzieć. Bez słowa skinął głową.
Lotta odwróciła się i poszła w stronę helikoptera. Pookie pobiegł za nią, uznając,
że jego miejsce jest przy tej miłej pani. Kiedy się zatrzymała, on też stanął i zaczął ma-
chać ogonem.
- Pookie! - krzyknął Corran.
R
L
T
Psiak zerknął na niego, ale nie ruszył się. W końcu Lotta wzięła go na ręce i odnio-
sła Corranowi. Miała oczy pełne łez.
Przypomniał sobie, jak ciężko pracowała i jak zmieniła Mhoraigh. Jaką czułą była
kochanką. Jak bardzo będzie za nią tęsknił. Jak bardzo ją kochał, chociaż nie zdążył jej
tego powiedzieć. Pookie zawył.
- Lotta - szepnął Corran.
Zatrzymała się i spojrzała na niego przez ramię.
Jak to powiedzieć? No jak? Brakowało mu odpowiednich słów. Myślał tylko o
tym, że ona wyjeżdża, a on nic nie może zrobić.
- Dziękuję ci za wszystko - zdołał wybąkać.
Skinęła lekko głową i ruszyła do helikoptera. Wsiadła do kabiny, nie oglądając się
za siebie. Ochroniarze wsiedli zaraz za nią. Aopaty zaczęły wirować coraz szybciej i po
chwili maszyna wzbiła się w powietrze. Zawisła na moment, rzucając cień na srebrną po-
wierzchnię jeziora, po czym odleciała. Przegonione hukiem silnika ptaki wróciły na
swoje miejsca, Pookie westchnął, Meg położyła się na ziemi, a nad wzgórzami zapano-
wała cisza.
Lotta odeszła.
Stała w oknie i patrzyła na jezioro. Widok był ładny. Aódki lśniły w promieniach
jesiennego słońca, a na drzewach porastających brzeg złociły się liście. Lecz jej serce
nadal tęskniło za srebrnymi wodami Mhoraigh i otaczającymi je gołymi zboczami.
I za mężczyzną, który tam mieszkał.
Podeszła Caro i położyła dłoń na ramieniu Lotty.
- Powiedziałaś już babce?
- Nie, jeszcze nie. - Zdobyła się na uśmiech. - Nie będzie szczęśliwa.
- Najważniejsze, żebyś ty była. Jesteś pewna, że tego chcesz?
- Tak - Niczego w życiu nie była tak pewna. - Urodzę to dziecko.
- Co z Corranem?
Ulżyło jej, kiedy Philippe pojechał po Caro i sprowadził ją do Montluce. Cieszyła
się szczęściem tej pary, nawet jeśli ich radość oznaczała jej smutek. Obecność Caro
R
L
T
zmieniła atmosferę w pałacu. Zrobiło się zabawniej, jaśniej, milej. Nawet babcia zaczęła
się uśmiechać.
Lotta wróciła do dawnych obowiązków ze świadomością, że wkrótce przekaże je
Caro, na razie przyjaciółka była zaabsorbowana przygotowaniami do ślubu zaplanowa-
nego na początek grudnia. Dlatego to Lotta sumiennie odwiedzała fabryki i szpitale.
Uśmiechała się, ściskała dłonie, skrywając za fasadą dobrego wychowania dojmu-
jący smutek. Rozpaczliwie tęskniła za Corranem. Wieczorami nie mogła zasnąć, bo my-
ślała o nim. Czy myśl może wędrować? Czy dotrze do niego? Czy Corran przerwie to, co
robi, i wyczuje, że Lotta o nim marzy?
Wszyscy w Montluce traktowali ją, jakby doświadczyła czegoś niezwykle trauma-
tycznego. Nikt nie pytał, co robiła ani dlaczego zniknęła.
Jedynie Caro dopytywała się o Mhoraigh i tylko ona wiedziała o Corranie. Dlatego
właśnie to przyjaciółka dowiedziała się jako pierwsza, jakie będą konsekwencje namięt-
nych nocy w Mhoraigh. Przygnębienie sprawiło, że z początku Lotta nie zauważyła
zmian zachodzących w jej ciele. Teraz położyła dłoń na brzuchu i pomyślała, jakie to
niesamowite i wyjątkowe uczucie wiedzieć, że w środku rośnie mały człowiek.
- Corran będzie ojcem. Musisz mu powiedzieć - stwierdziła Caro.
- Powiem mu. Ale jeszcze nie teraz.
- Czemu nie?
- Jego żona - była żona - zmusiła go do małżeństwa, udając ciążę. Nie zrobię tego
samego.
- Ale przecież ty nie udajesz. Naprawdę jesteś w ciąży!
- Skąd Corran miałby o tym wiedzieć? Przez dwa i pół miesiąca udawałam przed
nim kogoś innego. Dlaczego miałby mi uwierzyć?
- Uwierzy, jeśli cię kocha.
- Nie powiedział, że mnie kocha, Caro. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •