[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Teraz jest południe! Czy nie mówiłeś nam, że Komancze wysłali przednie straże?
Sam je widziałem.
Można więc przypuścić, że obóz jest już przez nich osaczony.
To prawdopodobne.
W tym razie będą uważniej patrzeć na wszystkie strony i łatwo mogą nas zobaczyć, gdy bę-
dziemy przejeżdżali.
Masz zamiar kołować koło Loru?
Tak.
To ogromna strata czasu.
Prawda, ale mam nadzieję, że osiągniemy cel. Zresztą ostro popędzimy konie.
Mój biały brat ma rację powiedział Niedzwiedzie Oko, zawrócił konia w lewo, a za nim
pozostali jezdzcy.
Po lewej stronie rozciągał się las, jechali więc za drzewami pędząc ile możności konie. %7ładen
jezdziec nie przerywał ciszy rozmową, tylko uderzenie kopyt końskich dudniło w lesie.
Koło czwartej po południu Niedzwiedzie Oko zatrzymał nagle konia bacznie sprawdzając dal-
szÄ… drogÄ™.
Co widzi mój brat? zapytał Gerard.
Zlady stopy ludzkiej odrzekł Appacha.
Gdzie?
Niedzwiedzie Oko zeskoczył z konia, to samo uczynił Gerard.
Czy widzi mój brat te pogniecione zdzbła trawy, które nie miały jeszcze czasu wyprostować
się? zapytał Niedzwiedzie Oko.
Widzę, tu niedawno szedł człowiek.
Przed niespeÅ‚na dwoma godzinami dodaÅ‚ maÅ‚y André.
Dokąd ślady prowadzą?
Tutaj, skrajem lasu. Moi bracia niech idÄ… za mnÄ….
22
To rzekłszy chwycił wódz cugle swego konia i prowadząc go, podążał śladem.
Niedługo natrafili na nowy ślad. Wreszcie zobaczył Niedzwiedzie Oko złamany grot strzały,
który uważnie oglądał.
Uff! odezwał się. Komancze są w pobliżu. Wyruszyli na połów. Odkryłem ślady przeszło
dziesięciu. Widocznie chcą upolować więcej zwierza. Moi bracia muszą być ostrożni.
Zlady stawały się coraz wyrazniejsze. Jakieś pół godziny przed zachodem słońca, pierwsi trzej
jezdzcy stanęli, zmuszając tym cały oddział do postoju. Znajdowali się na skraju lasu. Przed nimi
roztaczała się wyżyna, środkiem której płynął potok, a za nim stały namioty i konie przywiązane
do kołków.
Obóz rzekÅ‚ André.
Ale osaczony dodał Gerard.
W dole ujrzeli setki pasących się w bujnej trawie mustangów, a za nimi uzbrojonych Indian.
Komancze! rzekł Gerard.
Spalili trawę dodał Niedzwiedzie Oko. Chcą by konie naszych braci padły!
Obóz był oblężony, a kilka trupów leżących w pobliżu świadczyło, że próbowano już na niego
napaść. Liczba oblegających dorównywała przybyłym Apaczom, jeżeli ich nie przewyższała.
Należało się naradzić co do dalszych kroków. Niedzwiedzie Oko rozkazał cofnąć się swym wo-
jownikom dalej w głąb lasu, po czym grono starszych usiadło przy niezbędnej w takich okolicz-
nościach, fajce. Wysłano kilku doświadczonych zwiadowców i czekano z zakończeniem narady
aż do ich powrotu.
Po godzinie wrócili.
Co widzieliście? pytał wódz.
Sześćdziesiąt razy dziesięć Komanczów i tyleż koni.
Uff! A ilu białych?
Cztery razy dziesięć i osiem.
Do diabÅ‚a zawoÅ‚aÅ‚ André. To już dwunastu zgÅ‚adzili.
Tej nocy zginie ich więcej odezwał się jeden ze zwiadowców.
Dlaczego? zapytał Gerard.
Bo synowie Komanczów o świcie chcą znowu napaść.
SkÄ…d to wiesz?
Słyszałem. Od dwóch wojowników stojących pod drzewem.
Dobrze, uprzedzimy ich.
Zdaje siÄ™, że moi towarzysze już parÄ™ dni sÄ… oblężeni rzekÅ‚ André.
Mieli zapasy?
Małe.
Czyli, że konieczna jest szybka pomoc. Co na to powie mój czerwony brat?
Jak tylko Komancze napadną na naszych białych braci, uderzą na nich Apacze.
Czy to rozsÄ…dne?
Zna mój biały brat coś lepszego?
Myślę, aby w ogóle do ataku na obóz nie dopuścić, bo choć ich łatwo możemy zaskoczyć z
tyłu, to obóz i ludzkie życie wystawiamy na niebezpieczeństwo.
To co mój biały brat chce zrobić?
Zaczekajmy tu do nocy, potem na dany znak uderzymy na nich bez krzyku, tylko z nożami i
tomahawkami. Zanim spostrzegą co się stało, połowa ich będzie wybita.
Niedzwiedzie Oko zamyślił się chwilę po czym rzekł:
Mój biały brat dobrze myśli. Co wskaże chwilę naszego napadu?
Ogień rzucony w górę.
23
Gdzie?
W obozie naszych przyjaciół.
Jak oni mogą nam dać znak, skoro nie wiedzą że tutaj jesteśmy?
DowiedzÄ… siÄ™. Ode mnie.
Uff! Mój brat chce się do nich dostać?
Tak rzekł Gerard.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]