[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wiedziała, że jutro najdalej Naratu pierwszy swój
gniew wywarłszy na mężu, odmierzy jej pełną miarą
swej przepojonej zazdrością nienawiści.
Zaledwie tamci znikli powrócił wojownik. Zajrzał do
chaty i wszedł.
- Nikt mi teraz nie przeszkodzi, biała kobieto! -
zawołał, szybko idąc ku niej.
* * *
Małpi Tarzan, ze smakiem zajadając soczyste udo
Bary-jelenia, odczuwał pewien niepokój. Mógł się
napawać zupełną swobodą, bo czyż nie był w swym
przyrodzonym żywiole, otoczony bogactwem
zwierzyny i szybko napełniając żołądek ulubioną
strawą? Ale przed oczyma jego wciąż jawił się obraz
smukłej, młodej dziewczyny, popychanej i bitej
przez brutalne Murzynki, wyobraznia ukazywała
mu ją więzioną w dzikim kraju, przez
zdemoralizowanych, czarnych żołnierzy.
Dlaczego tak trudno było mu pamiętać, że była ona
tylko nienawistnym szpiegiem niemieckim? Dlaczego
świadomości jego wciąż narzucał się fakt, że była
kobietą, i to białą kobietą? Nienawidził jej tak samo,
jak całego jej rodu; los, który ją czekał, me był
gorszy od tego, na jaki ona wraz z całym swym
narodem zasługiwała. Sprawa była załatwiona i
Tarzan zmuszał się do myślenia o czym innym.
Obraz jednak nie znikał - ukazywał mu się ze
wszystkimi szczegółami i męczył go. Zaczynał
zastanawiać się nad tym, co z nią tam robili i dokąd
ją wiedli. Wstydził się przed samym sobą, jak
wówczas, po zajściu w Wilhelmstahl, gdy słabość
skłoniła go do oszczędzenia życia szpiega. Czy znów
będzie taki słaby? Nie!
Gdy noc zapadła, ułożył się na spoczynek wśród
konarów rozłożystego drzewa; ale sen nie
przychodził. Przyszła natomiast wizja białej
dziewczyny, bitej przez czarne kobiety, i druga - tej
samej białej dziewczyny, zdanej na łaskę i niełaskę
czarnych wojowników w głębi tej mrocznej i
przerażającej puszczy.
Z pomrukiem gniewu i wzgardy dla samego siebie
zerwał się Tarzan, skoczył na sąsiednie drzewo,
potem na dalsze i puścił się w ślad za tropem
oddziału Usangi. Zadanie miał łatwe, gdyż zgraja
szła wydeptanym szlakiem. Gdy około północy
subtelne jego nozdrza poczuły wyziewy murzyńskiej
wioski, odgadł, że blisko był celu i że teraz odnajdzie
tę, której szukał.
Skradając się, jak skrada się Numa, tropiąc czujną
zwierzynę, bez szmeru zbliżył się do palisady,
nasłuchując i węsząc. Na samym końcu wioski
znalazł drzewo, którego konary zwisały ponad
palisadę. W chwilę pózniej był we wsi.
Szedł od chaty do chaty, poszukując słuchem i
węchem świadectwa obecności dziewczyny.
Nareszcie znalazł je: słaby, przytłumiony wyziewami
Gomangani, unosił się jej zapach nad małą chatą.
Wioska była teraz cicha, gdyż pochłonięte już zostały
resztki jadła i piwa, a czarni spali, jak kłody po
swych chatach. Mimo to Tarzan poruszał się tak
bezszelestnie, że nie usłyszałby go człowiek zupełnie
nawet trzezwy i bardzo czujny.
Podszedł pod drzwi chatki i posłuchał. Z wnętrza nie
dochodził żaden dzwięk, ani nawet cichy oddech
czuwającej istoty. A jednak pewien był, że
dziewczyna tam była, może jest nawet jeszcze;
wślizgnął się więc jak duch bezcielesny. Chwilę stał
bez ruchu nasłuchując. Nie, nie było tam nikogo, był
tego pewien. Musi jednak przekonać się. Gdy jego
oczy przywykły do ciemności, panującej w chatce,
jakiś przedmiot zaczął nabierać kształtów i
zarysował się wreszcie, jako ciało ludzkie leżące na
podłodze.
Tarzan podszedł bliżej i nachylił się - był to trup
nagiego wojownika z krótką włócznią, wbitą w
piersi. Starannie przeszukał każdy skrawek podłogi,
wreszcie wrócił do trupa, zatrzymał się i obwąchał
rękojeść broni, która zabiła czarnego. Lekki uśmiech
okolił jego usta - zrozumiał.
Spiesznie przeszukał resztę wioski i przekonał się, że
dziewczyna uciekła. Z uczuciem ulgi pomyślał, że nie
stała się jej żadna krzywda. %7łe życiu jej zagrażało
niebezpieczeństwo w dzikiej puszczy, do której
musiała uciec - nie robiło to na nim żadnego
wrażenia; podług Tarzana dżungla nie była
miejscem niebezpiecznym, uważał, że człowiek jest
tam pewniejszy niż nocą w Paryżu lub Londynie.
Wspiął się na drzewo i był już po drugiej stronie
palisady, gdy do uszu jego doszedł z wielkiej oddali,
niewyraznie, spoza wioski, dawno, dobrze mu znany
odgłos. Kołysząc się lekko na chwiejącej się gałęzi,
stał jak piękny posąg leśnego bóstwa, słuchając z
natężeniem. Stał tak z minutę i nagle wydał
przeciągły, niesamowity okrzyk, nawołujący małpy, i
popędził przez dżunglę, w kierunku huczenia bębna
antropoidów. Poza nim została rozbudzona wioska, z
przerażonymi, bijącymi pokłony czarnymi, którzy
pózniej zespolili już na zawsze ten straszliwy okrzyk
ze zniknięciem białej dziewczyny i śmiercią ich
towarzysza-wojownika.
Berta Kirchner, spiesząc przez dżunglę dobrze
wydeptanym szlakiem, myślała tylko o tym, by jak
najwięcej oddalić się od wioski, zanim światło
dzienne pozwoli na pościg. Nie wiedziała, dokąd idzie
i mało ją to obchodziło, skoro i tak, prędzej czy
pózniej, czekała ją śmierć.
Los sprzyjał jej tej nocy, gdy nie napastowana mijała
obszar, tak nawiedzany przez lwy, jak nigdzie w
Afryce - teren wielkich łowów, nietknięty przez
białego człowieka, gdzie obfitują: jeleń, antylopa,
zebra, żyrafa, słoń, bawół, nosorożec i inne
trawożerne zwierzęta Afryki środkowej,
napastowane jedynie przez swych przyrodzonych
wrogów - wielkie koty, które zmęczone łatwym
łupem, a zabezpieczone przed strzelbami myśliwych,
roiły się w tym okręgu.
Uciekała godzinę lub dwie może, gdy uwagę jej
zwróciły głosy zwierząt, pomrukujących i
porykujących tuż nad nią. Pewna, że oddaliła się od
wioski już na tyle, że gdy rano czarni rozpoczną
pościg, będzie ich miała daleko za sobą, a
ednocześnie przestraszona bliskością nieznanych
istot, wdrapała się na drzewo, zamierzając tam
spędzić resztę nocy.
Zaledwie dostała się na mocny i wygodny konar,
spostrzegła, że drzewo stało na skraju małej polanki,
którą poprzednio zasłaniało przed nią gęste
podszycie w dole i zarazem dowiedziała się, co to za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •