[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zwierzęcia — zarozumiałość, zachłanność, żarłoczność, lubieżność i im
podobne — manifestują się wyraźnie na tej cienkiej powłoczce karminowej
skóry. Trzeba jednak znać właściwy szyfr. Wydatna albo wybrzuszona warga
ma ponoć świadczyć o zmysłowości. Ale jest to zaledwie półprawda w
przypadku mężczyzn, a całkowita nieprawda w przypadku kobiet. U kobiet
należy szukać wargi cienkiej, wąskiej, z ostro zarysowanym dolnym
brzegiem. A u nimfomanek na dolnej wardze, u góry, dokładnie pośrodku
znajduje się malutka, ledwo widoczna wypukłość.
Taka, jaką miała gospodyni przyjęcia, Samantha.
A gdzie podziewała się Samantha w tej chwili?
Aha, tam, właśnie wyjęła pustą szklaneczkę z ręki jakiegoś gościa. I ruszyła
w moją stronę, żeby ją ponownie napełnić.
— Cześć, Vic — powiedziała. — Siedzisz tak sam jak palec?
To na pewno nimfomanka, utwierdziłem się w duchu. Ale bardzo rzadki
okaz, bo całkowicie monogamiczna. Jest zamężną monogamiczną ni-
mfomanką, która nigdy nie opuszcza swojego gniazdka.
A ponadto jest najapetyczniejszą kobietką, jaką widziałem w życiu.
— Pozwól, że ci pomogę — zaofiarowałem się, wstając i biorąc od niej
szklaneczkę. — Co nalać?
— Wódkę z lodem — odparła. — Dziękuję, Vic. Położyła śliczną długą białą
rękę na barku i pochyliła się tak, że jej piersi oparły się na jego krawędzi i
wypchnęło je w górę.
— Och, przepraszam — powiedziałem, lejąc wódkę obok szklanki.
Samantha popatrzyła na mnie dużymi, piwnymi oczami, ale nic nie
powiedziała.
— Zetrę to — dodałem.
Wzięła ode mnie napełnioną szklankę i odeszła. Przyglądałem się jej. Miała
na sobie czarne spodnie, które tak opinały jej pośladki, że na materiale
odcisnąłby się najmniejszy pieprzyk i pryszcz. Ale” tyłeczek Samanthy
Rainbow był nieskazitelny. Złapałem się na tym, że i ja oblizuję dolną wargę.
Tak jest, pomyślałem. Pragnę jej. Pożądam tej kobiety. Ale próbować ją
zdobyć to zbyt niebezpieczne. Przystawianie się do takiej dziewczyny byłoby
samobójstwem. Przede wszystkim, mieszka obok, a więc za blisko. Po
drugie, o czym już wspomniałem, jest monogamiczna. A po trzecie, świetnie
rozumie się z Mary, moją żoną. Powierzają sobie nawzajem poufne damskie
tajemnice. Po czwarte zaś, jej mąż Jerry to mój bardzo stary, dobry znajomy i
nawet ja, Victor Hammond, choć aż się skręcam z żądzy, nie śmiałbym
uwodzić żony kogoś, kto jest moim bardzo starym, wypróbowanym
przyjacielem.
Chyba że...
I w tym właśnie momencie, kiedy siedząc na barowym stołku pożądałem
Samanthy Rainbow, w samym rdzeniu mojego mózgu zaczęła cicho
kiełkować pewna interesująca myśl. Zachowałem spokój, pozwalając jej
dojrzeć. Przyglądając się z drugiego końca salonu Samancie, zacząłem ją
dopasowywać do swojego pomysłu.
Och, Samantho, pomyślałem, ty rozkoszny, apetyczny kąsku, jeszcze cię
kiedyś zjem.
Ale czy ktokolwiek mógł poważnie marzyć o tym, że uda mu się tak szalony
numer? Nie, nie w tysiącu i jednej nocy!
Nie było mowy, żeby się do niego przymierzyć, chyba że za zgodą Jerry’ego.
Czy więc warto w ogóle zawracać nim sobie głowę?
Samantha stała w tej chwili ze sześć kroków ode mnie i rozmawiała z
Gilbertem Mackesy. Palcami prawej dłoni oplatała wysoką szklankę. Były
długie i na pewno zręczne.
Zakładając — dla zwykłej przyjemności — że Jerry się zgodzi, i tak
natrafiłbym po drodze na olbrzymie przeszkody. W grę wchodził, na przy-
kład, taki drobiazg jak kwestia cech fizycznych. Wiele razy widziałem
Jerry’ego w klubie pod prysznicem po grze w tenisa, ale za nic nie mogłem
przypomnieć sobie w tej chwili niezbędnych szczegółów jego anatomii. Na
takie rzeczy nie zwraca się uwagi. Zwykle człowiek w ogóle im się nie
przygląda.
W każdym razie złożenie Jerry’emu takiej propozycji prosto z mostu byłoby
szaleństwem. Aż tak dobrze go nie znałem. Mógł się przerazić. Być może
zareagowałby agresywnie. Nastąpiłaby
nieprzyjemna scena. Dlatego
musiałem go wybadać w jakiś subtelniejszy sposób.
— Chcesz coś usłyszeć? — zagadnąłem go mniej oóźniej, kiedy siedzieliśmy
razem na kanapie, pijąc ostatnią szklaneczkę. Goście właśnie wychodzili i
Samantha żegnała ich w progu. Moja żona rozmawiała na tarasie z Bobem
Swainem. Widziałem ich przez otwarte oszklone drzwi. — Chcesz usłyszeć
coś zabawnego? — zagadnąłem Jerry’ego.
— Co takiego? — odparł Jerry.
— Pewien gość, z którym jadłem dzisiaj obiad, opowiedział mi kapitalną
historię. Zupełnie niewiarygodną.
— Jaką historię? — spytał Jerry. Od wypitej whisky zrobił się senny.
— No więc gość, ten, z którym jadłem obiad, strasznie się napalił na żonę
znajomego sąsiada. A ten sąsiad był tak samo napalony na żonę faceta, z
którym jadłem obiad. Rozumiesz, o czym mówię?
— O dwóch gościach, którzy mieszkali blisko siebie i każdemu podobała się
żona tego drugiego.
— Właśnie — potwierdziłem.
— W takim razie co za problem? — rzekł Jerry.
— Bardzo duży — odparłem. — Bo ich żony były bardzo uczciwe i wierne.
— To tak jak
mężczyznę.
Samantha — powiedział. — Nie spojrzałaby na innego
— Tak samo Mary — potwierdziłem. — To wspaniała dziewczyna.
Jerry opróżnił szklaneczkę i starannie odstawił ją na stół.
— No więc jak wygląda ta twoja historia? — spytał. — Zapowiada się
nieprzyzwoicie.
— Wygląda tak, że ci dwaj jurni nicponie wysmażyli plan, dzięki któremu
każdy z nich mógł się przespać z żoną tego drugiego, bez jej wiedzy. Dasz
wiarę?
— Użyli chloroformu?
— Skądże. Ich żony były całkiem przytomne.
— Niemożliwe — orzekł Jerry. — Ktoś ci wciska kit.
— Wątpię — odparłem. — On opowiedział mi to w taki sposób, ze
wszystkimi szczególikami i w ogóle, że wątpię, czy to zmyślił. Prawdę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]