[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w swoim starym łóżeczku, a kiedy się obudziła, Lindsay
zadzwoniła po Hedleya i wróciła do domu w Kirribilli.
Przechodząc przez hol, zauważyła, że w salonie siedzi
Catherine, a obok niej, jak wierny pies, panna Sullivan. Tej
nocy Luke również nie zjawił się, a Lindsay do rana nie
zmrużyła oka.
Jonathana chowano w poniedziałek. Lindsay poprosiła
Tilly, aby popilnowała Ellie, po czym ubrała się w skromny,
czarny kostium, który poprzedniego dnia przywiozła ze
swojego mieszkania. Kiedy schodziła po schodach, uderzyło
ją, że w całym domu zrobiło się nagle bardzo cicho. Odnalazła
Luke'a w salonie. Stał przy oknie i spoglądał na ogród.
- Luke? Chciałam ci powiedzieć, że bardzo ci współczuję.
%7łe to... już się stało.
- Tak. Już się stało - powiedział smutnym głosem. -
Lindsay, ty nie musisz iść na pogrzeb.
- Nie chcesz?
- Nie, nie, ale jeśli czujesz się zobowiązana...
- Nie, Luke. Po prostu chcę być przy tobie.
Do salonu weszła Catherine, chwilę potem Jeannette.
Catherine prawie bez makijażu, w czarnej, prostej sukni,
wyglądała elegancko i dostojnie. Może tylko brylanty,
połyskujące na szyi i palcach, były zbyt okazałe. Jeannette, jak
zwykle, wyglądała oszałamiająco. Czarny żakiecik,
rozchylony na biuście i króciutka spódniczka. Lindsay
zauważyła, że Catherine mierzy Jeannette od stóp do głów i
pomyślała, że może w głowie teściowej zaczyna coś świtać.
Coś rozsądnego.
Na stypę zaproszono kilkadziesiąt osób. Goście zapełnili
parter, część rozeszła się po ogrodzie. Lindsay nalała sobie
ponczu i z filiżanką w ręku przeszła przez ogród, pełen obcych
ludzi.
Nikt jej nie znał, nikt jej nie witał. Miała wrażenie, że jest
jakby niewidzialna. Zauważyła, że Jeannette ani na krok nie
odstępuje Catherine i siłą rzeczy uczestniczy we wszystkich
rozmowach. Widziała z daleka głowę Luke'a, który ani razu
nie poszukał jej wzrokiem. Tak, jakby nie istniała.
Lindsay dotarła do najdalszego zakątka ogrodu, gdzie
przysiadła na ławce. Patrzyła na zieloną murawę i myślała o
swojej córeczce. Nagłe zobaczyła smukłą postać, która
zmierzała w jej kierunku.
- Będzie mi bardzo brakowało Jonathana - stwierdziła
Jeannette, sadowiąc się obok Lindsay. - To był twardy
staruszek, ale na swój sposób bardzo sympatyczny. Luke
będzie za nim tęsknić.
- Nie może być inaczej. Przecież to jego dziadek.
- No, tak. Aha, chciałam ci powiedzieć, że wiem
wszystko. Razem z Lukiem udawaliście przed Jonathanem
szczęśliwe małżeństwo, żeby staruszek miał trochę radości.
Chciałam ci za to podziękować.
- Ty? Ty mi dziękujesz?
- Oczywiście. Dzięki temu ostatnie dni Jonathana
upłynęły pogodnie. Przecież to byłoby okropne, gdybyście się
rozwodzili na kilka dni przed jego śmiercią. Jesteś bardzo
wspaniałomyślna, że zgodziłaś się z tym poczekać.
- Aha.
- A ten ogród jest przepiękny, zawsze mi się podobał. Nie
będę tu niczego zmieniać.
Lindsay miała nadzieję, że udało jej się zachować na
twarzy uprzejmy uśmiech, który powinien zamaskować to, co
teraz działo się w jej sercu. Sercu, któremu nagle odechciało
się bić.
- Rozmawialiśmy z Lukiem o naszym ślubie - rzuciła
wesoło Jeannette, machając jednocześnie ręką do znajomych
na ścieżce. - Przepraszani, nie wiedziałaś o tym? Luke nic nie
mówił? Ojej, gdybym wiedziała, nie mówiłabym ci...
- Oczywiście, że wiem - odpowiedziała spokojnie
Lindsay, wstając z ławki.
Właściwie w jakiś sposób jej to powiedział. Ignorował ją
całkowicie. Nie chciał dzielić z nią ani swoich myśli, ani
wspólnego pokoju. Jednocześnie znalazł czas, aby
porozmawiać z Jeannette o ślubie. Ciekawe, kiedy znajdzie
czas, aby porozmawiać z Lindsay o rozwodzie?
Przeszła przez tłum ludzi, nie widząc ani jednej twarzy,
jakby to oni stali się niewidzialni. Teraz po schodach na górę,
przez hol, tak, to są drzwi do pokoju Ellie. Podziękowała Tilly
i kiedy pokojówka zamknęła za sobą drzwi, podeszła do
łóżeczka.
- Bajka się skończyła, Ellie. Pora ruszać w drogę.
ROZDZIAA JEDENASTY
Noc z poniedziałku na wtorek Lindsay przepłakała. Było
jej bardzo zle. Brakowało Luke'a, jego spojrzeń, słów, jego
pieszczot. Nad ranem powiedziała sobie, że płacz nic nie da.
Jest znów sama i sama musi poradzić sobie ze swoim życiem.
Szkoda tylko, że powiedziała jej o tym Jeannette. Przed
południem rozpakowała rzeczy, odwiedziła zaprzyjaznioną
sąsiadkę i poszła z córeczką do parku. Ellie patrzyła z
zaciekawieniem na liście eukaliptusa, unoszone przez wiatr, a
Lindsay myślała o ogrodzie w Kirribilli. Tu, w parku, nie było
kwiatów, ale trawa też była zielona, a niebo błękitne. Mimo to
Lindsay wróciła do domu jeszcze bardziej przygnębiona.
Czuła się nieszczęśliwa, mimo że powtarzała sobie, że kiedyś
na pewno zapomni o Luke'u Wintersie. Tak, może wtedy,
kiedy będzie miała sto lat.
W środę Lindsay zostawiła Ellie u sąsiadki, pani
Heinemeyer, i pojechała do księgarni. Ucieszyła się, kiedy
kierownik zaproponował jej pracę tak, jak poprzednio, w
pierwszej połowie dnia. Sama myśl, że na kilka godzin
dziennie będzie musiała rozstawać się z malutkim dzieckiem,
była dla niej nie do zniesienia. Nie miała jednak wyboru,
muszą przecież obie z czegoś żyć. Przed dwunastą Lindsay
odebrała Ellie od sąsiadki i znów ucieszyła się, gdy pani
Heinemeyer chętnie zgodziła się opiekować Ellie, kiedy
Lindsay będzie w pracy. Lindsay wiedziała, że nie znajdzie
lepszej opiekunki niż pani Heinemeyer, która znała jej
córeczkę od urodzenia. Ale i tak serce krajało jej się na myśl,
że przez kilka godzin dziennie ktoś inny będzie zajmował się
jej maleństwem. Pełna smutnych myśli zeszła na swoje piętro
i stanęła jak wryta. Obok drzwi stał Luke Winters we własnej
osobie. W pozie niedbałej, oparty o ścianę. W nienagannym
garniturze biznesmena, ale z twarzą, na której malowało się
śmiertelne zmęczenie.
- Co ty wyrabiasz, Lindsay?
- A co ty tu robisz?
- Lindsay, po pierwsze chciałem ci podziękować, że
poszłaś na pogrzeb Jonathana, choć wiem, że nie miałaś
powodu, aby darzyć go sympatią. A po drugie, owszem,
uzgodniliśmy, że nasza umowa wygasa w dniu śmierci
Jonathana, co wcale jednak nie oznaczało, że miałaś opuścić
mój dom w pięć minut po pogrzebie!
Ellie, słysząc znajomy głos Luke'a, odwróciła się z
wysiłkiem, nieporadnie kołysząc główką, i posłała mu szeroki
uśmiech. Lindsay chciała mu powiedzieć, że wcale by nie
odchodziła, gdyby choć minimalnie dał jej do zrozumienia, że
tego nie chce. A poza tym... gdyby nie rozmawiał o ślubie z
Jeannette... I wcale nie była zadowolona, kiedy Luke bez
ceregieli zabrał jej Ellie, a Ellie była do tego stopnia
niesolidarna, że wcale nie protestowała, tylko zajęła się
krawatem Luke'a, szarpiąc nim na wszystkie strony.
- Nie było sensu tego wszystkiego przeciągać -
powiedziała cicho Lindsay, szukając kluczy w torebce.
Nawet nie zauważyła, kiedy Luke szybko wyjął klucz z jej
drżących palców i otworzył drzwi, cały czas trzymając na ręku
Ellie. Tak więc możliwość zatrzaśnięcia mu drzwi przed
nosem odpadła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]