[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zrównoważenia w istocie, a nie do zwykłego balansu sił, co często
przytrafia się w małżeństwie, a więcej ma wspólnego z polityką
niż z życiem z drugim człowiekiem.
Czy aby nie ulega Pan pokusie samousprawiedliwiania siÄ™?
Czuję, że tu właśnie pojawia się diabeł w przebraniu. Nie umiem
odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania, ale dojrzewam do myśli,
że niechaj się stanie to, na co zasłużyłem. Nie chcę się bronić przed
karą za grzech. I nie chce się bać szczęścia, które się zjawia.
Ciekawe, Pismo opisuje grzech pierworodny symbolicznie, inaczej
zresztą opisać go nie sposób, ale owo symboliczne opisanie jest
całkowicie jasne: w biblijnej opowieści nie chodzi o to, że nasi
prarodzice zjedli symboliczny owoc, lecz o to, że szatan zburzył
zaufanie, jakim Stwórca obdarzył pierwszych ludzi, a burząc za-
ufanie, zniszczył relacje między Bogiem a człowiekiem. I to wydaje
się największą tragedią. W pewnym sensie ta katastrofa powtarza
się w każdym związku dwojga ludzi, którzy muszą od siebie odejść,
gdy im zabraknie ufności.
Zgadzam się, że u podstaw każdego nieudanego małżeństwa leży
utrata zaufania. A wtedy kruszejÄ… wszelkie bramy i walÄ… siÄ™
świątynie. Tego nie sposób ująć inaczej, zwłaszcza kiedy jak
75
MOJA WI NA, MOJA WI ELKA WI NA
w moim wypadku mocno ceni się formalny aspekt życia. Nie ulega
kwestii, że w wypadku naszego rozwodu coś uległo zniszczeniu.
Jak mawia Anaksymander: to, co istnieje, ponosi zasłużoną karę
za sam fakt, iż jego istnienie uniemożliwiało pojawienie się tego
wszystkiego, co nie mogło przez to zaistnieć. Jest w tych słowach
groza i zarazem pewna pociecha, że zniszczenie jest nieuniknione
i przynosi ze sobą nowe formy życia.
Czy widząc dziś spękane mury i zburzone świątynie, jestem pewien,
że przywołują one jedynie myśl o wiecznej winie, czy też ich widok
napawa mnie wiarą, że to, co przychodzi, jest nieuchronne i dobre?
Prawosławie nikomu w mojej sytuacji nie odbiera nadziei.
Katolicyzm również jej nikomu nie odbiera&
Wierzę mocno, że nasze winy, szczególnie ciężkie winy, stają się
dla nas szansą. Małe winy nie są bowiem żadną szansą. Małe
winy oznaczają rozdrobnienie i zniknięcie. Z wielką winą trzeba
się natomiast zmierzyć. Najważniejsze jednak, by się nie pogodzić
z diabelskÄ… zaiste pokusÄ… Å‚atwego samousprawiedliwiania siÄ™
i zaakceptowania losu w myśl zasady: jakoś to będzie, no bo jakże
inaczej? Jak powiadam, może przyjdzie mi odpokutować za winy
popełnione wobec rodziny, lecz z drugiej strony wciąż czuję silny
nurt życia i mocny, biologiczny i ontologiczny zarazem impuls:
chcę założyć rodzinę, chcę mieć dzieci, dać szczęście ukochanej
osobie; wiem, że nie wolno mi unikać tych wyzwań.
JANUSZ PALI KOT
Mówi Pan o wielkiej winie, a co nazwałby Pan swoją małą
winÄ…?
Na przykład to, że nie skasowałem biletu albo że zapomniałem po
sobie posprzątać, nie sporządziłem jakiegoś dokumentu, komuś
za coś nie podziękowałem. To przykłady spraw, o których nigdy
nie wolno zapominać, mam zresztą wrażenie, że zazwyczaj ich
nie zaniedbuję. To wprawdzie tylko małe grzechy i jeśli się je
popełni, nie wywracają one naszego świata do góry nogami. Mała
wina nie rodzi nowych światów, przestawia jedynie dekoracje na
scenie, ale w istocie nadal pozostajemy w małym pokoju pełnym
wszelakich grzechów i cnót, upominków i występków; popełniwszy
mały grzech nazajutrz łatwo możemy zamienić brudne dekoracje
na czyste i niesplamione występkiem. Możemy je nawet zakopać
głęboko w ziemi. Treningi szamańskie uświadamiają człowiekowi,
że jedynym sposobem zaakceptowania bolesnego faktu, iż dajmy
na to ktoś w rodzinie zamordował człowieka, jest włączenie ofiary
do własnej rodziny, nawet jeśli był to ktoś obcy. To jedyna szansa,
by cała rodzina nie musiała pokutować za zbrodnię popełnioną
przez jednego z jej członków. Szkopuł w tym, że zamordowany musi
wyrazić zgodę na wejście do owej rodziny, tym samym wybaczając
mordercy. Inne wybaczenie bowiem nie istnieje. Dopóki ono nie
nastąpi, dopóty nie zniknie brzemię winy. Podobnie rzecz się ma
z moim rozwodem. Podobnie bo rozwód to jednak nie morder-
stwo! Wierzę, że moja była żona wybaczy mi kiedyś moje odejście,
77
MOJA WI NA, MOJA WI ELKA WI NA
pogodzi się z nim i zaakceptuje to, że założyłem drugą rodzinę.
Wierzę, że synowie też mi kiedyś wybaczą. W rozwodzie jednak,
inaczej niż w zabójstwie, winne są obie strony i brak wybaczenia
wiąże obie dusze i trzyma je w przeszłości, czyli w czasie, który
już nie istnieje. Ja swoją duszę uwalniam, wybaczając i zadając
sobie pokutę. Od byłej żony zależy, czy się uwolni czy resztę życia
spędzi zamknięta w przeszłości.
Jestem, jaki jestem, właśnie za sprawą kilkunastu lat przeży-
tych z Marią; małżeństwo z nią jest nieusuwalnym elementem
mojej tożsamości, pomimo wszystkich klęsk, jakie przyniosło. Ale
jestem też sobą za sprawą wielu dobrych rzeczy, jakie się w nim
wydarzyły.
Chciałby Pan, by wybaczyła Panu żona i dzieci. A od siebie czego
Pan wymaga?
Tego przede wszystkim, bym i ja pogodził się z losem. Nie mogę
powtórzyć błędów i ulec tym samym iluzjom. Tym razem musi się
udać i uda się. To, co mam w sobie do zrobienia, należy zrobić tak,
aby nie wpaść w stare koleiny. A o to przecież najłatwiej.
GÊ BA PRE ZE S A
Mówiąc o studiach, o autorytetach filozoficznych, o dojrzewaniu
intelektualnym, nie sposób nie wspomnieć Witolda Gombrowicza,
do którego twórczości jest Pan bardzo przywiązany. Dlaczego
Gombrowicz?
Jak tu o nim nie mówić, skoro mając szesnaście lat, czyli w roku
1980, przeczytałem jego wydane w drugim obiegu Dzienniki? Lek-
tura ta okazała się otwarciem puszki pełnej sprzeczności. Rok 1980
był czasem patriotycznej euforii i zgoła romantycznych uniesień
wolnościowych. Nie odczuwałem szczególnej dziwności w tym, że
w chwili gdy Polacy podnoszą się z kolan i usiłują odrzucić jarzmo
sowieckiej zależności, pogrążam się w lekturze pisarza, który głę-
boko kontestuje Polskę jako zbiorowość ludzi niedojrzałych. Każda
z pózniej przeczytanych książek Gombrowicza Ferdydurke czy
Trans-Atlantyk, Pornografia czy Kosmos była dla mnie przeży-
ciem intelektualnym.
Gombrowicz pomógł mi zmierzyć się z takim rodzajem patrioty-
zmu, jaki kultywowano w domu rodzinnym, gdzie wieczorem przy
kielichu szło się na Moskwę, ale rankiem, niestety, budziliśmy się
w Biłgoraju. To był patriotyzm desperacki, skory do rzucania się
z szablą na czołg, zresztą ta postawa trafiła pod nasze strzechy już
w czasach romantyzmu. Byłem przesiąknięty owym archaicznym
79
GÊBA PREZESA
umiłowaniem polskości, nie mogłem nawet spokojnie wysłuchać
hymnu narodowego, bo natychmiast zbierało mi się na płacz i wzru-
szenie ściskało mi gardło. To było irracjonalne. Choć z drugiej
strony, gdy moja rodzina ale czy tylko ta jedna? budziła się nie
w Moskwie, ale w Biłgoraju, ogarniała nas wściekłość na polskie
dziadostwo : na fatalne drogi, na wiecznie spózniające się pociągi,
na zle funkcjonujÄ…ce instytucje, na brudne toalety i niedomytych
chłopów, na wszystko, co świadczyło o klęsce cywilizacyjnej i roz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]