[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie chciała przyznać, że J.C. jest jego synem. Ta linia
obrony miała sens głębszy, niżby się to mogło wydawać na
pierwszy rzut oka. Gdyby Cole zdecydował się walczyć
o swoje prawa, nie miałaby żadnych szans. Okłamała go,
odsunęła od własnego dziecka. Amerykańskie sądy nie
dyskryminowały ojców. Oboje rodzice mieli takie samo
prawo do wychowywania dziecka.
Poza tym Stadler był tak bogaty, że bez trudu mógł
opłacić najlepszego adwokata. Nie mówiąc już o tym, że
każdy sąd uzna, iż w bogatym domu milionera J.C. będzie
miał lepsze warunki rozwoju niż u niej. Była samotną mat-
ką, wychowywała dziecko w prowincjonalnym miasteczku
w Górach Skalistych, podczas gdy Cole mógł ofiarować
małemu cały świat.
Za Stadlerem stały pieniądze i władza. Ona miała na
swoją obronę tylko kłamstwo.
Następnego poranka czuła się przeraźliwie zmęczona.
J.C. rzucił na nią jedno spojrzenie i przestraszył się.
- Mamusiu, czy jesteś chora?
- Nie, nie, wszystko w porządku - zapewniła. - Musi-
my się pospieszyć, nie chcę się spóźniać.
- Czy jesteś na mnie zła? Czy zrobiłem coś niegrzecz-
nego?
Przyklękła przy nim i wzięła go w ramiona. Miał słodki
zapach małego dziecka i miękką, delikatną skórę.
- Nie, wcale się na ciebie nie gniewam. Jesteś bardzo
grzeczny. Kocham cię, J.C.
Pocałował ją w policzek, zobaczyła szeroki uśmiech na
jego twarzy.
- Ja też cię kocham - powiedział. - Czy twój szef je-
szcze kiedyś do mnie przyjdzie? Nie kocham go, ale bardzo
lubię.
Żołądek zacisnął jej się boleśnie.
- Nie wiem, on ma bardzo mało czasu i jest bardzo
ważnym człowiekiem.
- To byłoby szkoda. - J.C. wyglądał na rozczarowane-
go. - Obiecał mi, że przyjdzie, ale dorośli często oszukują
dzieci.
Wiedziała, że ten dorosły nie chciał oszukać J.C, ale to
tylko mogło pogorszyć sytuację. Szybko zmieniła temat
i już za chwilę chłopiec był gotów do pójścia do przed-
szkola.
Przyszła do pracy punktualnie, choć zdążyła w ostatniej
chwili. W holu spotkała Nonę Morris.
- Stadler prosi, żebyś jak najszybciej przyszła do niego
- powiedziała Nona. - Szef wygląda tak, jakby ujrzał włas-
ną śmierć. Masz gnać do niego i nie zwlekać... - Przyjrza-
ła się Jenny i na jej twarzy pojawiło się zatroskanie. - Wi-
dzę, że i ty wyglądasz potwornie. Co się dzieje?
Jenny udała, że nie słyszy pytania. I tak nie mogła nic
na nie odpowiedzieć. Jared zawsze mówił, że najlepszą
obroną jest skuteczna obrona. Ale jej już nic nie zostało.
Straciła wszystkie atuty. Jednak pod żadnym pozorem nie
może dopuścić do tego, żeby Stadler zabrał jej syna.
Rzeczywiście wyglądał na zmęczonego, ale panował
nad sobą. Zachowywał się w sposób stanowczy i zdecydo-
wany, natomiast Jenny przypominała laskę dynamitu
z podpalonym lontem. Wiedziała, że nie może dać się po-
nieść nerwom. Czuła się tak, jakby weszła do jaskini lwa.
Wiedziała, że musi panować nad sobą. Tylko to dawało
nadzieję na zwycięstwo.
Przywitała go chłodno, z głową podniesioną wysoko.
- Chciałeś mnie widzieć.
- To prawda. - Wskazał na skórzany fotel. - Siadaj,
proszę.
- Dziękuję, postoję.
Wzruszył ramionami.
- Jak wolisz, lepiej jednak będzie, jeśli usiądziesz.
Choćby ze względu na to, co mam ci do powiedzenia.
Zadrżała.
- O co ci chodzi?
- Znalazłem optymalne rozwiązanie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •