[ Pobierz całość w formacie PDF ]
fantastycznie. Kate sama miała intensywne życie zawodowe i była bardzo
zajęta. Ale pózniej ten układ przestał jej odpowiadać. Chciała jakiejś
stabilizacji, dziecka...
- A ty nie chciałeś?
- Nie byłem jeszcze gotów. Nie rozumiałem, dlaczego nie możemy dalej
żyć tak jak dotychczas. Mnie to bardzo odpowiadało. Zawsze kiedy
wracałem, czekała na mnie w domu. Byłem samolubnym sukinsynem.
- I co się stało?
- Trwało tak jeszcze przez jakiś rok. Pewnie liczyła na to, że zmienię
zdanie. Ale nie zmieniłem. I kiedyś, pewnego dnia, wróciłem i nie zastałem
jej w domu. Zacząłem szaleć.
- I co, znalazłeś ją?
- Tak. Ale było już za pózno. Nie pomogły żadne perswazje, nie chciała
do mnie wrócić. - Justin urwał. - Następnym razem, kiedy byłem w
Bejrucie, zostałem postrzelony. Pózniej, w szpitalu, miałem wiele czasu na
przemyślenie swoich spraw. - Umilkł. - Czy chciałabyś może jechać na
święta na Penang? - zapytał po chwili. - Zatrzymalibyśmy się w jednym z
hoteli i zaprosiłbym cię na dobrą kolację. Co ty na to?
Nie wiedziała, co powiedzieć. Spojrzała na niego, a Justin potrząsnął
głową.
- Bez żadnych zobowiązań.
- Dobrze, chętnie.
RS
34
Przez kilka następnych dni Linden pracowała nad swoim obrazem, a
kiedy był gotowy, powiesiła go na jednej z dobrze oświetlonych ścian.
Dom pana Marinozziego znajdował się za domem Justina, więc miała do
niego blisko. Kiedy stanęła w otwartych drzwiach, gospodarz siedział przy
stole nad stosem komputerowych wydruków. Natychmiast zerwał się z
krzesła z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Proszę, proszę bardzo, panno Mitchell. - Otoczył ją swoim potężnym
ramieniem i Linden wzdrygnęła się z obrzydzenia. - Proszę, niech pani
siada.
Wyślizgnęła się z jego objęcia i wskazując na stół, powiedziała:
- Widzę, że pan pracuje, nie będę panu przeszkadzała.
Chciałam tylko powiedzieć, że obraz jest skończony i może pan wpaść
go obejrzeć.
- Skończony? Ale proszę chociaż na chwilę usiąść i czegoś się napić.
- Dziękuję, muszę już iść. - Z trudem zachowywała grzeczność. Mierził
ją ten podstarzały Don Juan. Jego uśmiech był lubieżny, a ręce lepkie. W
pewnej chwili, kiedy stał przy niej koło drzwi, znacznie bliżej, niżby sobie
tego życzyła, jego dłoń znalazła się nagle na jej pośladku. Podziałało to na
nią jak smagnięcie biczem. W ułamku sekundy zbiegła ze stopni.
- Gdyby pan miał czas, to proszę wpaść około piątej. Wtedy na pewno
będę w domu.
Poproszę Justina, żeby przyszedł o tej samej porze na drinka,
postanowiła. Strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Wszystko jednak odbyło się bardzo grzecznie. Pan Marinozzi był
autentycznie oczarowany obrazem.
- Prawdziwe dzieło sztuki - powiedział. - I to w wykonaniu osoby tak
młodej i tak pełnej wdzięku. - Linden za jego plecami przewróciła oczami
do Justina.
- Młoda i pełna wdzięku, a jednak profesjonalistka - powiedziała,
uśmiechając się niewinnie do gościa. - Mam nadzieję, że cena wyda się
panu równie atrakcyjna. - Wymieniła sumę, dwukrotnie wyższą od tego, co
brała ostatnio za swoje obrazy, ale Marinozzi nawet nie mrugnął.
- Woli pani czek czy gotówkę?
- Gotówkę, jeśli pan może. Tu będzie mi z gotówką łatwiej.
Wyciągnął wypchany portfel z wężowej skóry.
- Czy mogą być dolary malezyjskie? Bo jeśli woli pani amerykańskie, to
w przeciągu jakichś dwóch dni będę gotów.
RS
35
- Mogą być malezyjskie. - Linden nie wierzyła własnym oczom. Kto w
dzisiejszych czasach nosi przy sobie taką gotówkę? Czy ten facet nie słyszał
o kartach kredytowych i czekach podróżnych?
Mężczyzna na oczach osłupiałej dziewczyny odliczył pieniądze. Kiedy
wyszedł, z obrazem pod pachą, zaśmiała się cicho.
- Miał w portfelu drugie tyle.
- Prawdopodobnie gdybyś zażądała, dałby ci wszystko.
- To już byłaby gruba przesada.
- Dlaczego? Sztuka nie podlega obiektywnej ocenie. Linden spojrzała na
leżącą na stole pokazną kupkę pieniędzy.
- Powinnam je zaraz schować do pończochy. - W braku pończochy
jednak wsadziła je do pudełka po farbach i ukryła w szafie między
ubraniami.
- No cóż, teraz jestem już całkiem niezależna finansowo. Justin zerwał
się z krzesła, podbiegł do niej i pocałował ją w szyję. Zaczęła mu się
wyrywać, ale kiedy poczuła jego usta na swoich, poddała się pieszczocie.
Nie całował jej od tamtego pierwszego razu. Z pewną irytacją musiała
jednak przyznać, że napięcie seksualne między nimi wyraznie narastało. A
ona przecież nie była gotowa na nic, poza zwykłą przyjaznią.
- Justin, proszę cię, daj spokój. - Odepchnęła go z całej siły, a on włożył
ręce w kieszenie, jakby się bał, że nie wytrzyma. Stali naprzeciwko siebie w
niewielkim pokoju w atmosferze ciężkiej od panującego między nimi
napięcia.
- W dalszym ciągu go kochasz, tak?
- Nie wiem - odparła bezbarwnym tonem.
- Aobuz cię uderzył, a ty nie wiesz? Zamknęła oczy.
- Proszę cię, Justin...
- Co czułaś, kiedy cię uderzył? Co powiedziałaś? - Jego głos był
naładowany gniewem.
- Nic nie powiedziałam. Zanim się zorientowałam, co się stało, jego już
nie było.
- Co czułaś? Odwróciła wzrok.
- Wściekłość i poniżenie.
- Ale nie wiesz, czy go kochasz, czy nie - powiedział ironicznie.
Zesztywniała ze złości.
- To nie jest takie proste, Justin. To nie zadanie z matematyki. Dodasz x,
to kochasz, odejmiesz y - nie kochasz.
- Jesteś tu już dwa miesiące. Rozluznij się wreszcie i zobacz, co może
być między nami.
RS
36
- Justin, ja wiem, co może być między nami. Nie jestem głupia. Nie
jestem też całkiem odporna na twoje wdzięki, ale nie sądzę, żeby teraz było
mi potrzebne właśnie to.
- Starasz się zwalczyć uczucia zdrowym rozsądkiem.
- A co mam, do diabła, robić?! W przeciwnym razie już od kilku tygodni
byłabym z powrotem w Pensylwanii, próbując jeszcze raz, bo... bo on mnie
potrzebuje. - Głos jej drżał. - Czy ty wiesz, jak ja się czuję? Wiesz? Czuję
się, jakbym go opuściła. Znalazł się w trudnej sytuacji, a ja go opuściłam.
Gdybym go naprawdę kochała, to stałabym przy nim murem na dobre i na
złe.
- Są jakieś granice, Linden, których się nie powinno przekraczać nawet w
miłości. A bicie to właśnie przekroczenie tych granic.
- Wiem o tym. Na zdrowy rozsądek wiem. Dlatego wyjechałam. Kiedy
się nad tym zastanawiam, to wiem, że nic więcej nie mogę dla niego zrobić.
Próbowałam już wszystkiego. Nie chciał mnie słuchać. Był zbyt dumny na
to, żeby przyznać, że ma problemy, a tym bardziej, żeby szukać pomocy.
Ale gdybym z nim została, mógłby mnie kiedyś skrzywdzić znacznie
bardziej, niż to zrobił. Skoro uderzył mnie raz, to prawdopodobnie na tym
by nie poprzestał. Powtarzam sobie to w kółko. Powtarzam też sobie, że nic
mu nie jestem winna, że mam zbyt wiele szacunku dla siebie, żeby znosić
takie traktowanie. O Boże...
Poczuła na sobie jego ręce i nie ruszyła się. Siedział w kucki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]