[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wkroczyłem do domu. Rodzina czekała. Wcześniej nie mieliśmy \adnego kontaktu ze
sobą. Nie rozmawialiśmy ponad miesiąc.
- Część, idę spać.
- Ale czekaj, Wojtek, opowiadaj! Wojtusiu!
- Opowiem jutro.
Zawiesiłem tylko medal olimpijski tak, aby rodzice mogli nacieszyć oczy. Poszedłem
prosto do swojego pokoju i walnąłem się na łó\ko. Musiałem odespać. Odespać cały
miesiąc. Jak to dobrze być znowu w Polsce!
Obudziłem się rano i od razu pojechałem na stadion Legii. W końcu dzięki naszym
mądrym działaczom z PZPN, sezon ju\ był w pełni. Na Aazienkowskiej - wiadomo,
\e powitano mnie z radością. Jak dawno nie widzianego kolegę, któremu się
powiodło. Wszak\e byłem jednym z bohaterów olimpiady, o którym du\o się mówiło.
Po Barcelonie stałem się naprawdę popularny. Na ulicy rozpoznawało mnie coraz
więcej osób. "Kowal, Kowal" - słyszałem, spacerując. Tak\e w klubie odbierałem
codziennie coraz większą porcję korespondencji. Starałem się odpowiadać, a
przynajmniej wysyłać zdjęcie z autografem. Czekałem a\ zbierze się większa sterta
listów, szedłem na pocztę i wrzucałem do skrzynki. Natomiast jeśli ktoś mi pisał
"Napisz mi proszę, co czułeś po strzeleniu gola w Barcelonie", to odpuszczałem.
Takie pytanie padało w co drugim wywiadzie, wystarczyło kupić gazetę. Dostawałem
te\ listy z prośbami o koszulkę, a jeden nawet o wsparcie finansowe. Po takiej
korespondencji zawsze ma się mętlik w głowie. Raz wyślesz kasę, będziesz musiał
pózniej robić to w nieskończoność. A co, jeśli ktoś naprawdę potrzebuje? Chodziło to
za mną wiele dni.
Gdy kilka lat pózniej byłem w Hiszpanii, często pomagałem ludziom z Polski wrócić
do kraju. Przylecieli na wakacje i przeliczyli się z mo\liwościami finansowymi.
Dawałem im na bilet. Raz dałem takiemu gagatkowi, \eby sobie wrócił do kraju, a on
po miesiącu, po jakimś meczu, znowu do mnie przyszedł, \ebym mu dał raz jeszcze.
Ludziom nie mo\na ufać, zdarzają się takie ananasy.
Po olimpiadzie dostawałem nie tylko listy. Dostawałem te\... samochody. Jeden za
medal - Poloneza, i jeden za bramkę w finale - Cinquecento. Pierwszego odebrałem,
bo mi przywiezli na Legię. Głupio nie odebrać, jak stoi obok. Złoty Polonez. Nawet
gdybym potrafił, to i tak bym nim nie jezdził, bo zbyt się rzucał w oczy. Przez jakiś
czas katował go Krzysiek Ratajczyk, w ogóle jezdziło nim pół Legii. Ja się nie
dotykałem. Po kilku miesiącach sprzedałem go, za 100 milionów. Ale takiego Arka
Onyszkę jeszcze wiele lat pózniej widziałem, jak złotym Polonezem zasuwał.
A Cinquecento nie odebrałem. Nie chciało mi się. Przychodzili do mnie, \ebym
pojechał do tej firmy i wziął papiery. Nawet rok pózniej trener Janas mi mówił: -
Wojtek, pojedz. To ci zajmie chwilkę i odbierzesz to auto.
Ale jakoś nie było mi tam po drodze. W końcu firma padła.
Dostałem jeszcze telewizor, 75 milionów premii od pana Niemczyckiego i bodaj\e 22
miliony z PZPN. Jak dodamy do tego stówkę za Poloneza, premia godna sukcesu. Ale
ja jeszcze zarobię na sukcesie w klubie...
Ju\ wcześniej wspomniałem, \e Janusz Romanowski coraz konkretniej interesował
się Legią. Sezon 1992/93 był tym, kiedy zdecydował się powa\nie wkroczyć do gry.
Wiadomo, \e udana olimpiada napędzała koniunkturę. W Warszawie Romanowski
miał stadion, miał kibiców, miał Kowalczyka z Barcelony. Brakowało jednego -
Wójcika. Jakoś na początku sezonu przegraliśmy mecz w Białymstoku. Nic wielkiego
się nie stało, ale to był pretekst potrzebny do tego, aby wywalić Etmanowicza. Dzień
pózniej jechałem na trening. Jak zawsze - na przystanek 162, kilka minut czekania i w
autobus. Wcześniej kupowałem gazetki i w czasie jazdy przeglądałem. No i właśnie w
czasie jazdy autobusem patrzę - "Wójcik w Legii!". Nawet nie wiem, co sobie wtedy
pomyślałem poza banalnym "jest dobrze". Ale uśmiechałem się ju\ przez całą drogę.
Wiedziałem, \e skoro jest Wójcik, to jest i sukces. Przy takich piłkarzach i z tym
trenerem dru\yna musiała "zaskoczyć".
- No cześć misiu, znowu się spotykamy. Teraz będziemy razem golić frajerów w
polskiej lidze - powitał mnie w szatni, z uśmiechem, "Wujo".
Wtedy jednak nie byłem jego "synkiem", jak się mówi w piłkarskiej gwarze. Na to
musiałem jeszcze sobie zapracować. Wójcik lubił piłkarzy niepokornych, kozaczków,
którzy mieli własne zdanie. Taki Grzesiu Wędzyński, co bał się trenerowi w oczy
spojrzeć, nie miał czego szukać w pierwszym składzie. A ze mną było inaczej.
Jednego dnia odbywaliśmy trening strzelecki.
- Kowal!!! Na siłę!!! Laga!!! Armata!!! - wrzeszczy Wójcik.
Podbiegam do piłki, pyk technicznie i gol.
- Kowal!!! Miało być na siłę!!!! Lagaaaaaa!!! - wrzeszczy znowu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •