[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jazdy ukryłem Rosynanta za stertą ściętych pni.
Dodatkowo okryłem go siatką maskującą i posypałem zeszłorocznymi liśćmi.
Uzbrojeni w latarki i saperki ruszyliśmy nad strumyk.
Gdy odsunęliśmy brzózkę i odkopaliśmy znalezisko, chłopcy lekko się przestraszyli.
Potem, po drugiej stronie strugi w zacisznym miejscu wykopaliśmy dół, do którego
przenieśliśmy w płachcie brezentu moje odkrycie. Jeszcze tylko harcerze przyklepali ziemię i
szybko przeszliśmy z powrotem do rezerwatu. Kazałem chłopcom ukryć się i czekać.
Schowaliśmy się w głębokiej dziurze po wiatrołomie, skąd widzieliśmy brzózkę. Po
godzinie usłyszeliśmy warkot motoru. To jechał Olbrzym. Grube krople deszczu zaczęły
uderzać o liście nad nami.
Dziennikarz zsiadł z motoru. Rozpadało się na dobre, więc założył deszczak. Usiadł
na brzózce i zapalił papierosa. Leżeliśmy, a on siedział około trzech godzin. Przemokliśmy do
cna, a Olbrzym ani drgnął. W końcu wstał, wsiadł na BMW i odjechał.
- Dziwnie się zachowywał - stwierdził Maciek.
- Może lubi siedzieć w lesie w czasie burzy - odezwał się Gustlik.
Faktycznie, burza w lesie robi niesamowite wrażenie. Korony drzew szumią uginając
się pod naporem porywów wiatru. Deszcz tworzy symfonię dzwięków przerywaną głośnymi
grzmotami. Co chwila mrok lasu rozświetlają błyskawice, na ułamki sekund wyostrzając
wszystkie kontury i tworząc straszliwe cienie o różnych kształtach.
Biegiem ruszyliśmy do Rosynanta. Znowu zapaliło się alarmowe światełko. Na pełny
regulator odkręciłem ogrzewanie, żeby nasze ubrania szybciej wyschły.
Odwiozłem harcerzy na Jastrzębią Górę i wróciłem do Kociaka. Przedtem
sprawdziłem, czy Jacek i jego drużyna starannie zasypali dziurę.
- Dzwonił do pana ten kolega z ministerstwa? - zapytał ojciec Sary, gdy wysiadałem z
samochodu.
Zrobiłem zdziwioną minę.
- Był tu, jak państwo poszli do lasu - opowiadał gospodarz. - Przyjechał też takim
terenowym samochodem jak pański. Powiedziałem mu, że poszliście gdzieś. To zapytał, czy
może zostawić panu wiadomość. Pięć minut kręcił się przy pana aucie i pojechał.
- Czy to był wysoki, młody blondyn? - zapytałem.
- Tak.
To z pewnością był Batura. Ciekawe, co kombinował przy Rosynancie. Wsiadłem i
włączyłem silnik. Czerwona lampka znowu mrugnęła. W pokładowym komputerze wybrałem
funkcję sprawdzania wszystkich systemów pojazdu. Po minucie na ekranie wyświetliła się
informacja, że coś pobiera dodatkową moc z zasilania. To coś uruchamiało się wraz z
włączeniem silnika.
Otworzyłem więc maskę i zacząłem grzebać w okolicach akumulatora. Potem w
świetle latarki sprawdziłem resztę. Po godzinie znalazłem pluskwę przyczepiona kabelkami
do układu elektrycznego auta.
- Toś ty taki - mruknąłem.
Przyglądałem się pluskwie . Miałem identyczne w swoim zestawie szpiegowskim .
Pozwalały śledzić na ekranie monitora komputera trasę przejazdu samochodu, do którego były
przyczepione. Batura wiedział więc i o Jastrzębiej Górze, i o rezerwacie. W obu wypadkach
mógł jedynie wpakować się w kłopoty.
- Umów się z Olbrzymem na jutro po śniadaniu - powiedział szef stukając w okienko
samochodu.
Pokazałem mu pluskwę . On tylko wzruszył ramionami.
- Kładz się spać - powiedział.
Rano obudziłem się z lekkim bólem głowy. Zaspanymi oczami rozglądałem się po
świecie za szybami Rosynanta. Na podwórku stał dodge Olbrzyma. Przy namiocie pana
Tomasza widziałem siedzących w kółku szefa, dziennikarza, Rambo, Sarę i Zosię.
Przy studni umyłem się w lodowatej wodzie. Potem założyłem świeże ubranie i
poszedłem do towarzystwa siedzącego przy namiocie.
- Witamy naszego śpiocha! - radośnie zakrzyknął na mój widok pan Tomasz.
Bez słowa sięgnąłem po kubek z herbatą i kanapkę.
- Jak się czujesz? - zapytałem Sarę, gdy już przełknąłem pierwszy kęs.
- Dobrze - odpowiedziała.
- Gdzie dzisiaj szukamy? - pytała Zosia.
- Znam dwa miejsca z dębami - tajemniczo odezwał się Pan Samochodzik. - Jedno jest
prawie pewne, że tam coś jest. Drugie jest tuż, tuż. Poczekamy jeszcze na przybycie naszych
dzielnych komandosów.
Szef był w nadzwyczaj dobrym humorze. Droczył się z nami mówiąc, że dziś
odkryjemy tajemnicę skarbu Samsonowa. Po półgodzinie przyszli do nas spoceni harcerze.
- Jak tam, jastrzębie? - dopytywał się pan Tomasz.
- Miał wujek rację - odpowiedział Jacek.
Byłem zdziwiony tajemnicami szefa. Patrzyłem na niego z niemym pytaniem w
oczach.
- Poczekaj jeszcze chwilę - rzekł odgadując, o czym myślę. - Chodzcie za mną - rzucił
do wszystkich.
Grzecznie ruszyliśmy za nim na drugą stronę rzeki. Potem przeszliśmy pół kilometra
drogą i za polem namiotowym skręciliśmy w las. Po kilkunastu minutach weszliśmy na
wzgórza.
- Patrzcie - powiedział Pan Samochodzik.
Dookoła nas był dębowy las.
- Jedynie stąd mogłem dzwonić z telefonu komórkowego - opowiadał pan Tomasz. -
Początkowo niczego nie zauważyłem. Jednak mój mózg zarejestrował ten obraz, który
[ Pobierz całość w formacie PDF ]