[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Chwilę potem była już na miejscu. Zamknęła za sobą drzwi i ciężko dysząc, rozejrzała
się wokół. Już miała zapalić światło, kiedy usłyszała silnik nadjeżdżającego samochodu.
Chance, to musi być Chance, pomyślała. Otworzyła drzwi i ostrożnie wyjrzała na
zewnątrz. Wóz Chance'a zatrzymał się zaledwie kilka metrów od niej. Chance otworzył
drzwiczki, by wysiąść.
- Chance! Jestem tutaj. Odwrócił głowę.
- Rachel? Co do diabła...
- Ktoś jest w domu. Uważaj! Chyba ma rewolwer! - krzyknęła w odpowiedzi.
Ale Chance już biegł do niej nisko pochylony, żeby nie dosięgły go kule. Usłyszeli
strzał w momencie, gdy dopadł powozowni. Szybko zamknął za sobą drzwi i odciągnął
Rachel w głąb pomieszczenia.
- Nic ci nie jest? - zapytał z troską w głosie.
- Nie. Usłyszałam go, jak wchodził po schodach i wyskoczyłam przez balkon.
- O Boże! Masz szczęście, że balkon sienie zawalił. Powiedz mi, co się to dzieje? -
zapytał, ciągnąc ją przez labirynt rupieci i żelastwa do drewnianej drabiny prowadzącej na
stryszek. - Kim jest ten człowiek?
- Nie wiem. Może to jakiś kryminalista, który myślał, że nikogo nie ma w domu, i
chciał się schronić przed deszczem.
- A może ktoś, kto zrzuca chłodnice na cudze głowy i spycha samochody w przepaść.
- O czym ty mówisz? - Rachel spojrzała na niego przerażona, próbując w ciemności
odgadnąć wyraz jego twarzy.
- Powiem ci pózniej. - Pomógł jej wspiąć się na drabinę. - Pospiesz się.
- Powiesz mi, jaki masz plan, czy mam zgadywać?
- Mówiłem ci wielokrotnie, że te rupiecie jeszcze się na coś przydadzą.
Chance odkręcił żarówkę z lampy u sufitu.
- Poddaję się. A więc co chcesz z nimi zrobić? - spytała skulona między dwoma
starymi materacami i skrzynią pełną gazet.
- Jeszcze nie wiem - odparł, wciągając drabinę na stryszek. - Ale na pewno coś
wymyślę. - Rozejrzał się wokół i sięgnął po materac. - Pomóż mi. Musimy się spieszyć. Ten
ktoś na pewno zaraz tu będzie.
- Co mam robić?
- Wez ten materac z drugiej strony. Przygotujemy pułapkę.
Zabrali się szybko do pracy.
- Dobra, teraz przytrzymaj to chwilę, a ja przygotuję jeszcze parę innych rzeczy -
polecił, kiedy postawili materace na sztorc tuż przy krawędzi stryszku.
Chance zaczął układać obok materacy różne przedmioty, które mogłyby zostać użyte
w jako amunicja. Właśnie przyciągał ołowianą rurę, kiedy ktoś gwałtownie szarpnął klamkę.
Chance i Rachel zamarli.
Drzwi otworzyły się nagle i słaby strumień światła wdarł się do środka, oświetlając
dół pomieszczenia, jednak górna jego część nadal pogrążona była w bezpiecznym mroku.
Rachel wstrzymała oddech i czekała na sygnał Chance'a - Wychodzcie stąd. Wiem, że tu
jesteście. - W głosie nieznajomego słychać było napięcie. - I wiem, że nie macie broni.
Wychodzcie, tak żebym mógł was widzieć.
Mężczyzna wydawał się bardzo zdenerwowany. To zdziwiło Rachel. Kryminaliści na
ogół są bardziej opanowani.
- Mam broń - krzyknął. - Wyłazcie, bo będę strzelał.
Po tym, skąd dochodził głos, Rachel poznała, że nieznajomy wszedł do środka. Nie
spuszczała oczu ze skulonej sylwetki Chance'a.
- Słyszycie? - zawołał. Był bliski histerii.
Rachel usłyszała kroki na dole i wiedziała, że zatrzymał się tuż pod nimi. Chance
przysunął się bezszelestnie do Rachel i dotknął jej ręki. Wspólnie zepchnęli ciężkie, przegniłe
materace.
Usłyszeli krzyk przerażenia, a następnie głuche pacnięcie materacy o podłogę, po
którym zaległa cisza.
Chance spuścił szybko drabinę i zaczął po niej schodzić. W ręce trzymał zardzewiały
klucz francuski. Rachel wychyliła się znad krawędzi stryszku, żeby spojrzeć w dół.
Wydawało się, że ich plan się powiódł. Na podłodze pod stertą materacy uwięziony był jakiś
człowiek.
Chance jednym skokiem znalazł się na nim. Odrzucił grube, ciężkie materace i kopnął
w kąt upuszczony przez mężczyznę rewolwer. Intruz leżał na plecach na zakurzonej podłodze
i wpatrywał się wściekłym wzrokiem w stojącego nad nim mężczyznę.
- Niech cię diabli, Chance. Masz więcej szczęścia, niż ci się należy.
- Zawsze mi się wydawało, że to coś więcej niż szczęście, ale może masz rację -
zauważył sucho Chance.
Rachel z góry przyglądała się tej scenie.
- Chance? Kto to jest? Znasz go?
- Jasne, że go znam. Zna go również Gail. To Ed Fraley, świetnie zapowiadający się
kierownik z Truett & Tully. Gail była jego osobistą sekretarką.
- Fraley? Jej szef?
W pierwszej chwili Rachel była zaszokowana. Ale kiedy przyjrzała się leżącemu u
stóp Chance'a mężczyznie, zrozumiała, co się stało. Ed Fraley był przystojnym, dobrze
zbudowanym blondynem o urodzie popularnego gwiazdora telewizyjnego. Był dokładnie
typem mężczyzny, w którym Gail mogłaby się zakochać. Dla którego, w imię miłości,
mogłaby wiele poświęcić.
- Mój Boże, Chance, o co w tym wszystkim chodzi?
- Myślę - odparł spokojnie Chance, pomagając wstać Fraleyowi - że to on sprzedawał
tajemnice Truett & Tully. I myślę, że twoja siostra była na tyle głupia, że zakochała się w tej
kreaturze. I to tak bardzo, że kiedy podrzucił przeciwko niej dowody, wzięła na siebie winę,
zamiast wskazać palcem na swojego szefa. Mam rację, Fraley? Tak było?
Fraley rzucił Chance'owi niechętne spojrzenie spode łba.
- Wiedziałem, że nie uwierzysz w winę Gail - zaczął. -Wiedziałem o tym od chwili,
kiedy twój szef kazał ci zamknąć śledztwo. Byłeś wściekły jak wszyscy diabli i krzyczałeś, że
to nie jest takie proste. Bałem się, że przekonasz w końcu Dixona i moją firmę, żeby wznowili
dochodzenie. Im więcej o tym myślałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że
muszę coś z tym zrobić. Nie mogłem ryzykować.
- Więc postanowiłeś mnie odnalezć i zaaranżować wypadek. Nie udało ci się za
pierwszym razem z chłodnicą. Musiałem usłyszeć, jak przechylasz ją przez krawędz na
stryszku i w porę uskoczyłem. Ale ty sądziłeś, że nie żyję: z głowy sikała mi krew, i leżałem
nieprzytomny, nawet nie wiedziałem, kiedy się stamtąd wymknąłeś. A dziś podjąłeś kolejną
próbę. Najpierw usiłowałeś zepchnąć mnie w przepaść, ale i to ci się nie udało. Postanowiłeś
więc uciec się do bardziej drastycznych metod, prawda, Fraley? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •