[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przywołując wnuka. - Tak wyglądało to miasto w pierwszej
dekadzie tego wieku. Dee Street, taka, jaką pamiętam z czasów,
kiedy byłem chłopcem, z szynami konnych tramwajów,
biegnącymi środkiem ulicy. Teraz rosną tam krzewy i drzewa
palmowe. A zobacz, jaka szeroka była wtedy Tay Street. Ale
miała wyboistą nawierzchnię. Dziś nawierzchnia jest dużo
lepsza, mimo to rzadko jeżdżą tamtędy samochody. Musisz tam,
wnuczku, zabrać Sally, powinna odwiedzić miejsca, w których
bywał jej dziadek, zanim zabierzesz ją na północną półkulę i
pobierzecie się.
On wcale nie chce się ze mną ożenić, chciała powiedzieć
Sally, pragnąc być szczera z tymi serdecznymi ludzmi. Max
wstał, żeby przywitać nowych gości, którzy przynieśli jego
książki z prośbą o autograf.
Póznym wieczorem obserwowała ze swego pokoju zachód
słońca, które przygotowywało się do wzejścia po drugiej stronie
RS
84
kuli ziemskiej, gdzie żyła jej matka i ojczym. I Gerald. A także
Derek Winterton, który - chociaż zerwała z nim kontakt - wciąż
polował na nią za dnia i często straszył w snach.
Wciąż sobie powtarzała, że nie mógł jej zaszkodzić. W
interesie Maxa zrezygnowała przecież z możliwości pracy w
,,Star and Journal" oraz ze spełnienia marzeń o dziennikarskiej
karierze.
Jej rozmyślania przerwało pukanie. W drzwiach stanął Max,
opierając się o framugę i wkładając ręce do kieszeni. Miał
rozchełstaną koszulę i niezupełnie wysuszone po prysznicu
włosy. Z przewieszonym przez ramię ręcznikiem poszedł za nią
do łazienki. Z ironicznym uśmiechem patrzył na jej półnagie
ramiona przysłonięte bawełnianą chustką pod szyję.
- Co z twoją raną? - zadał pytanie.
- Dziękuję, goi się dobrze - odparła pospiesznie, jakby chcąc
go odprawić.
- Nie nosisz już medalionika? Dlaczego? Czy obawiasz się, że
znów cię zranię w ten sam sposób?
Zobaczyła w jego oczach złe błyski które wywołały
jednocześnie strach i dreszcz podniecenia.
- Nie, Max... - krzyknęła, usiłując powstrzymać mocne bicie
serca - wyjdz stąd! Co sobie pomyśli rodzina?
- Przecież się kochamy i nie mogę cię opuszczać ani na
moment. Kochanie, nie denerwuj się. Ponieważ jesteśmy
zaręczeni, w każdym razie oni tak myślą, to oczekują, że zawsze
będziemy razem. Lubią cię, sami to powiedzieli.
- Czy to ma jakieś znaczenie?
- Tak, oczywiście. - Jego glos nabrał niepokojącej ostrości.
Wolno się zbliżał, mierząc ją od stóp do głów badawczym
wzrokiem i Sally zapragnęła, żeby jej nocna koszula nie była aż
tak przezroczysta.
- Ale, Max, nie jesteśmy zaręczeni. Nie należymy do siebie.
Wiesz o tym tak samo dobrze, jak ja.
RS
85
- Nie? Sally Dearlove, możemy to zmienić. Już teraz. - Kładąc
ręce na jej ramionach dotknął wargami ranki między wzgórkami
piersi. - Pocałunek najlepiej przyspiesza gojenie ran - zauważył
z rozbawieniem.
Nagle spoważniał.
- Sally, chcę, żebyś do mnie należała.
- Max. - Zaczęła drżeć z obawy, że jeśli ulegnie, Max tak
mocno nią zawładnie, że już nigdy nie będzie mogła mu się
oprzeć. - Czy wiesz, co mówisz?
- Myślisz, że jestem pijany - odparł z nerwowym uśmiechem
na twarzy. Mocno oplótł ją rękami. - Być może jestem, ale z
pragnienia. Musisz wiedzieć, jakie wrażenie wywierasz na
mężczyznie. Nie jesteś niewinna, nosząc między piersiami
medalionik ze zdjęciem swojego chłopaka. Nie wątpię, że on
wie o tobie wszystko, że z nim to...
- Nie! - Sally zdawała sobie sprawę, że nie powinna tego
mówić, że powinna powiedzieć ,,tak, on jest mój, a ja jego. Nie
będę do ciebie należeć, gdy Gerald i ja...". Ale nie mogła tak
kłamać. Wysłała przecież do Derka Wintertona list o rezygnacji
z dalszej współpracy.
- A więc mówisz nie? Kobieto, odmowa jeszcze bardziej
rozpala pragnienie mężczyzny. To wyzwala w nim chęć
pokonanie pięknej i pociągającej przeciwniczki. I ja cię
ujarzmię. Połóż mi ręce na sercu. Czujesz, jak bije? Jak mocno
pragnę kobiety, ciebie...
Dla mężczyzny z krwi i kości, przypomniała sobie jego słowa,
to nic trudnego udawać, że się kocha atrakcyjną kobietę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]