[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spędzi resztę życia samotnie. Nie chodziło o to, że nie może przeboleć
rozstania ze Stuartem. Podejrzewała, że nawet gdyby jej nie zdradził, ich
związek i tak by się rozpadł. W chwilach smutnej refleksji martwiła się, że
ominie ją w życiu coś ważnego. Czy wręcz najważniejszego.
Nigdy nie zamierzała całkowicie poświęcić się pracy. Marzyła, by
założyć rodzinę i stworzyć prawdziwy dom z mężczyzną, który będzie ją
kochał i szanował. Zdawała sobie sprawę, że przedłużając pobyt na pro-
wincji redukuje szanse na znalezienie odpowiedniego partnera. Mimo to nie
mogła zmusić się do wyjazdu.
W Jingilly Creek czuła się jak w domu, jakby odnalazła swoje miejsce
na ziemi. Nie chciała z tego rezygnować, bo w mieście nigdy nie
doświadczyła podobnego poczucia harmonii z otaczającym światem.
Przyzna pani, że jeśli chodzi o kandydatów na męża, to wybór jest tu
raczej niewielki zauważyła, upijając łyk aromatycznej herbaty.
49
R
L
T
Co prawda, to prawda westchnęła Janine. A ten sierżant kogoś
ma?
Nie.
No widzi pani! Janine od razu się rozpogodziła. A może właśnie
on jest pani pisany? A nawet jeśli nie, co pani szkodzi trochę z nim
poromansować. Sama pani wie, że mało tu rozrywek. Trzeba łapać okazję,
żeby nie przeszła koło nosa.
A gdyby sierżant di Angelo był w wieku przedemerytalnym albo
rozwodnikiem z dwójką dorosłych dzieci, też by mnie pani zachęcała do
romansu? zapytała Gemma ze śmiechem.
Janine puściła do niej oko i stuknęła filiżanką o brzeg jej filiżanki.
Czuję, że ten sierżant naprawdę jest grzechu wart. Seksowny,
heteroseksualny i w dodatku ma go pani na miejscu. Mówię, niech pani
korzysta, póki pani młoda.
Gemma postanowiła podjechać do miasteczka i zrobić zakupy.
Właśnie była w sklepie, gdy drzwi pobliskiego pubu otwarły się z hukiem i
na ulicę wytoczyło się dwóch pijanych mężczyzn. Tuż za nimi wypadło
jeszcze kilku amatorów mocnych trunków, między innymi sam właściciel
knajpy, Ron Curtis.
Uspokójcie się, chłopaki! krzyczał. Ile razy mam mówić, że w
moim lokalu nie będzie żadnego mordobicia.
Niedawni kumple od kieliszka nie zwrócili na niego najmniejszej
uwagi i dalej się kotłowali, wymieniając potężne ciosy. Wzniecili przy tym
taki kurz, że Gemma nie mogła dojrzeć, który oberwał mocniej.
Już wiedziała, że dla niej dzień pracy jeszcze się nie skończył. Za
chwilę będzie musiała zakładać szwy albo składać połamane palce. W
małych prowincjonalnych miasteczkach pijaństwo, zwłaszcza wśród
50
R
L
T
młodych ludzi, stanowiło duży problem. Gemma bolała nad tym, że ludzie
dopiero wchodzący w dorosłe życie sami sobie wyrządzają taką krzywdę.
Niespodziewanie zza rogu wyszedł rosły mężczyzna i pewnym
krokiem podszedł do awanturników. Złapał każdego za kołnierz i
natychmiast ich rozdzielił.
Spokój, panowie! nakazał Marc. Chyba nie chcecie mieć
kłopotów?!
Jeden z krewkich mężczyzn splunął mu pod nogi, drugi zamachnął się,
ale chybił celu.
Chcesz siedzieć za napaść na policjanta? warknął Marc.
Gemma rozpoznała w młodszym z pijaków swojego pacjenta, Darrena
Slateforda. Niedawno zgłosił się do przychodni z ostrym bólem brzucha.
Okazało się, że ma zapalenie żołądka.
Absolutnie nie wolno panu pić! Jeśli pan nie posłucha, może się to
dla pana bardzo zle skończyć ostrzegła.
Najwyrazniej jej słowa trafiły w próżnię.
Przepraszam, stary... wybełkotał Darren, gdy Marc go puścił. Nie
wiedziałem, że jesteś gliną.
Drugi z mężczyzn był trochę trzezwiejszy. Ponieważ był brudny i
zakrwawiony, Gemma dopiero po chwili rozpoznała, że to Trent Bates,
miejscowy zabijaka. Z natury skory to bójki, musiał się zorientować, że
trafił na silniejszego przeciwnika, bo wyciągnął ręce w geście kapitulacji i
wybełkotał:
Dobra, już spokój. Daliśmy sobie po razie i jesteśmy kwita.
Marc puścił go akurat w chwili, gdy Gemma podeszła do nich, by
spojrzeć z bliska na rozciętą wargę Darrena. Sekundę pózniej leżała na ziemi
51
R
L
T
i nie rozumiała, co się z nią dzieje. Kręciło jej się w głowie, a w uszach
dzwoniło tak głośno, jakby ktoś walił taranem w wielki dzwon.
Nagle przez nieznośny szum przedarł się podniesiony głos Marca.
Ty skur... zaklął i dopadłszy Trenta, błyskawicznie wykręcił mu
ręce. Jesteś aresztowany!
Akurat wtedy zjawił się Ray Grant.
Zajmij się nim polecił mu Marc, a sam ukląkł obok Gemmy.
Wszystko w porządku? zapytał, odgarniając jej włosy z twarzy.
Chyba tak... Dotknęła czoła lepkiego od krwi. Aua!
Ten sukinsyn celował we mnie, ale trafił ciebie. Nie zauważyłem, że
podeszłaś tak blisko. Naprawdę nic ci nie jest? Masz zawroty głowy albo
widzisz podwójnie?
Czy moje zrenice są takiej samej wielkości?
Tak, ale są trochę powiększone.
Czyli wszystko w porządku orzekła, próbując usiąść.
Czekaj, pomogę ci. Podniósł ją z taką łatwością, jakby nic nie
ważyła.
Gemma nie wiedziała, czy widzi gwiazdy, bo oberwała, czy dlatego,
że Marc niesie ją na rękach. Czuła siłę bijącą od jego mięśni, wdychała
znajomy zapach, mimo woli ocierała się o jego tors. Te doznania tak
pobudziły jej zmysły, że świat zawirował jeszcze szybciej.
Boże, co jej się stało? zawołała Narelle, gdy Marc wniósł ją do
przychodni.
Przez przypadek dostała pięścią w czoło.
Nic mi nie jest! Nie róbcie zamieszania broniła się Gemma.
Założę ci opatrunek. Narelle uważnie obejrzała ranę. Według
mnie nie trzeba zszywać, wystarczy plaster.
52
R
L
T
Już zaczyna puchnąć zauważył Marc, pochylając się nad nią tak
nisko, że poczuła na twarzy jego oddech.
Ale ze mnie idiotka jęknęła. Powinnam była trzymać się z dala,
bo przecież znam Trenta nie od dziś i wiem, że reaguje alergicznie na
policję.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]