[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Szczerość tego wyznania poruszyła go.
- Zwiatła nie chowa się pod korcem - powiedział z goryczą. - Powinnaś była mi
powiedzieć. Od razu, gdy tylko się dowiedziałaś.
- Powiedzieć ci? I co dalej?! - Rozłożyła ręce w geście desperacji. - Patrzeć, jak
Baracchi i Ferrarowie skaczą sobie do gardła? Pozwolić, żebyście się nawzajem rozszar-
pali na kawałki, a przy okazji stratowali dziecko? Pamiętasz chyba, jakie były nastroje po
śmierci mojego brata. Naprawdę chciałbyś, żeby Lucas trafił w sam środek tego piekła?
Musiałam milczeć. Musiałam. Zrobiłam to, co najlepsze dla dziecka. Stworzyłam mu
bezpieczny, stabilny emocjonalnie dom.
- Bezpieczny? Stabilny emocjonalnie? - Musiała chyba żartować. - Mówisz o domu
Baracchich?
Wyobraził sobie małego chłopca narażonego na wybuchy temperamentu starego
Giuseppe i poczuł, że w ogóle nie jest mu do śmiechu.
- Uderzył go już kiedyś?
- Pytasz, czy mój dziadek uderzył Lucasa? - domyśliła się. W jej oczach błysnęło
oburzenie. - Wypraszam sobie! Giuseppe go uwielbia. A ja nigdy, przenigdy nie pozwo-
liłabym, żeby mojemu dziecku stała się krzywda. Z czyjejkolwiek ręki.
- Nie pozwoliłabyś? - Pytanie zabrzmiało o wiele bardziej zaczepnie, niżby sobie
tego życzył. - Ciekawe, czy potrafiłabyś go obronić, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Bo sa-
ma nigdy nie broniłaś się przed przemocą. Znosiłaś ją w milczeniu, całkowicie biernie.
Po prostu czekałaś, aż dadzą ci spokój.
L R
T
Santo widział kiedyś taką scenę na własne oczy. I pamiętał ją tak dokładnie, jakby
została wyryta tępym nożem w żywej tkance jego duszy.
To było niedługo - może rok? - po ich pierwszym spotkaniu w szopie. Poszedł po-
pływać, choć na morzu szalał sztorm. Zawsze lubił adrenalinę, którą wyzwalało w nim
zmaganie się z żywiołem. Tego dnia jednak potężne, gnane wichrem bałwany zniosły go
na plażę należącą do Baracchich. Nie miał ochoty na bliższą znajomość z potężnymi ku-
łakami Piera Baracchiego, schował się więc za jednym z głazów rozsianych po kamieni-
stej plaży w oczekiwaniu na moment, w którym będzie można bezpiecznie się wycofać z
niebezpiecznego terenu. Chwilowo nie należało się wychylać. Bo zaledwie kilka metrów
od niego, na górującym nad plażą kamiennym tarasie domu Baracchich, miotał się,
wrzeszcząc, Piero we własnej osobie. Ze swojego schronienia Santo widział wyraznie,
jak szczuplutka, przerażona Fia próbuje przemknąć za plecami ojca. Próbuje uciec. Nie-
stety, bezskutecznie. Zobaczył ze zgrozą, jak Piero łapie córkę za kark i popycha na jed-
no z drewnianych krzeseł stojących na tarasie. Dziewczynka opadła na nie bezwładnie,
jak lalka, i zamarła w bezruchu. Kiedy Piero doskoczył do niej, wymachując ogromnymi,
zardzewiałymi nożycami do strzyżenia owiec, Santo z trudem stłumił krzyk przerażenia.
W następnej chwili Baracchi, nie przestając wrzeszczeć, zaczął ciachać tępymi ostrzami
gęstą, zmierzwioną czuprynę córki. Wicher porywał poskręcane, ogniste kosmyki i niósł
je nad morze. Wraz z nimi do kryjówki Santa dolatywały też strzępy ojcowskiej tyrady, z
których wynikało, że strzyżenie jest karą, która ma sprawić, że  smarkula popamięta".
Istotnie, nagrodą raczej nie było. Santo zaciskał zęby w bezsilnej złości, widząc, jak Pie-
ro bezlitośnie szarpie małą za włosy. Ona natomiast całą operację przetrzymała bez sło-
wa protestu. Zacisnęła wargi i patrzyła przed siebie oczami, które zdawały się bez wyra-
zu, tak pełne były rezygnacji. Oczami, w których nie pojawiła się ani jedna łza.
- Byłam wtedy dzieckiem! - Fia i teraz nie zamierzała płakać. Splotła ramiona na
piersi i uniosła podbródek. - Owszem, w mojej rodzinie była przemoc. Kiedy byłam ma-
ła, swoje przeszłam. Ale to mój ojciec był furiatem, a nie dziadek! Giuseppe może nie
jest najserdeczniejszy w obejściu, ale nie podniósłby ręki na dziecko. Zapewniam cię, że
Lucas nigdy, nawet przez moment nie był narażony na przemoc. Ma beztroskie, szczę-
śliwe dzieciństwo...
L R
T
- Bez ojca - wtrącił ponuro.
- Owszem. - Nie spuściła wzroku. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •