[ Pobierz całość w formacie PDF ]
espresso z maleńkich porcelanowych filiżanek, zasłuchani w stare piosenki Edith
Piaf.
W pewnej chwili Kane pochylił się do Maggie i zagadnął cicho:
- Nadal nie masz przekonania do tego ślubu, co?
- Kane...
Powstrzymał ją ruchem ręki.
- Poczekaj. Czuję, że tak jest. Mam niewiele czasu, by cię przekonać, ale daj
mi szansę. Chyba nie proszę o wiele?
Maggie kiwnęła głową.
- W pracy układa nam się świetnie - ciągnął z przejęciem. - Małżeństwo bę-
dzie jedynie przedłużeniem tego, co już jest. Całkowicie partnerski układ, bez
nadmiaru oczekiwań. - Nakrył ręką jej dłoń. - Sama to powiedziałaś. Nie kocha-
my się.
Wlepiła w niego oczy. Czy on naprawdę nie widzi, że się w nim zakochała?
Im bardziej go poznaje, tym silniejsze staje się jej uczucie. Wtedy tak powie-
działa, bo bała się, że straci dla niego głowę. Ale teraz jest już za pózno, to już
się stało. Czy on tego nie rozumie? A może go to nie obchodzi?
- Taki układ pozostawia nam całkowitą wolność - mówił Kane, zapalając się
coraz bardziej. - Wydaje mi się, że największy błąd polega na tym, że ludzie za
dużo od siebie oczekują. A to się potem mści. Nadmierne wymagania, którym
R
L
T
nie można sprostać. Skoro z góry wszystko ustalimy, wyznaczymy cele, unik-
niemy rozczarowania.
- Jasne - mruknęła, krzywiąc się mimowolnie.
Przysunął się jeszcze bliżej.
- Maggie, to dla mnie sprawa ogromnej wagi. Oczy mu pociemniały. Jesz-
cze bardziej zniżył głos. - Nigdy nie myślałem, że będę mieć dzieci. Zarzekałem
się, że już nigdy się nie ożenię.
Skinęła głową, zagryzając usta. Wiedziała, że jego małżeństwo rozpadło się,
ale nie przypuszczała, że było aż tak fatalne.
- Wiadomość, że jakaś kobieta nosi moje dziecko, poraziła mnie niczym
grom. Od tej chwili liczyło się tylko ono. I gdy się okazało, że to ty...
Ku jej zaskoczeniu urwał, jakby nie mógł mówić. Odwrócił wzrok.
- Sama widzisz - zaczął po chwili. - Wszystko da się ułożyć. Bardzo cię
lubię, naprawdę. I szanuję. Popatrzył jej w oczy. - A nasze dziecko potrzebuje
ojca. To moja rola.
Poczuła ucisk w gardle. Chrząknęła, lecz nadal nie mogła wydobyć z siebie
głosu. Bała się, że lada moment wybuchnie płaczem. Wolała się nie odzywać.
- Maggie, przecież nie proszę o wiele - ciągnął żarliwie Kane. - Obiektywnie
patrząc, oferuję więcej, niż chcę dostać dostać wzamian.
Podniosła na niego wzrok. Miał rację, to ona zachowywała się bez sensu.
Starała się trzymać go jak najdalej od siebie, jakby się bała, że odbierze jej
dziecko. A przecież Kane chciał zapewnić im obojgu bezpieczeństwo, otoczyć
opieką. Nie będzie zdana wyłącznie na siebie. Czy wolno jej odrzucić tę płynącą
R
L
T
z głębi serca propozycję?
Jednak...
Znowu stanęła jej przed oczami twarz Toma. Ujrzała jego zacięte spojrzenie,
powróciło echo raniących do żywego słów i uczucie upokorzenia. Początki mał-
żeństwa były promienne, a wspólna przyszłość zapowiadała się różowo. Jakże
szybko wszystko uległo zmianie! Czy odważy się jeszcze raz zaryzykować?
Kane to nie Tom. Tyle razy to sobie powtarzała. I wierzyła w to. Ale...
Chyba nie była jeszcze gotowa Tylko jak mu to wytłumaczyć? Jak wyjaśnić,
dlaczego nie może się zgodzić? Gorączkowo szukała właściwych słów. Naraz
coś sobie przypomniała Tej sprawy nie można pominąć.
- Kane, doceniam twoje intencje, naprawdę. Tylko czy nam się uda? Nie
mam pewności. W końcu to niecodzienny układ.
Kane uniósł brwi ze zdziwieniem.
- Dlaczego?
Zawahała się.
- Zakładasz, że nasze stosunki się nie zmienią, a zatem, jak się domyślam,
nasz związek pozostanie platoniczny. Tylko... - Nerwowo oblizała dolną wargę.
Unikała jego wzroku. - Niezręcznie mi o tym mówić, ale mam wrażenie, że w
jakimś stopniu jesteśmy dla siebie atrakcyjni. Może ty tego nie czujesz... - dodała
impulsywnie, patrząc mu prosto w oczy.
Kane roześmiał się cicho. Ujął jej dłoń.
- Ależ czuję - rzekł z uśmiechem. - Możesz mi wierzyć, że czuję.
R
L
T
Kamień spadł jej z serca. Jednak wraz z ulgą pojawiła się obawa. W końcu
sama nie. była pewna, które z tych uczuć jest silniejsze.
- Maggie. to naprawdę nie jest żaden problem - uspokajająco odezwał się
Kane. - Wiem, że kobiety inaczej podchodzą do pewnych spraw niż mężczyzni,
nadają im większą wagę. Ale my potrafimy zapanować nad popędami. Jesteśmy
ludzmi cywilizowanymi. Umiemy się kontrolować.
Skąd ta pewność? Ciekawe, ona wcale jej nie ma. Być może Kane wie, co
mówi. Dla niego to żaden problem, zapewne otacza go mnóstwo dziewczyn, przy
których umie nad sobą zapanować. Ale co będzie z nią? Jak nazwać to, co do
niego czuje? Nie wiedziała.
- Uważasz, że jesteśmy bardzo nowocześni? - zapytała.
- Jasne.
Uśmiechnęła się nieco ironicznie.
- Oj, a jeśli się łudzisz?
- Maggie? - Popatrzył na nią z udanym zdziwieniem. - Chcesz powiedzieć,
że nie dasz rady utrzymać rąk z dala ode mnie? - zażartował.
- Audz się nadal - odparowała cierpko, doskonale zdając sobie sprawę, że
policzki jej płoną. - Zobaczymy, jak się będziesz hamował. Postaram się, żeby
każdy dzień był dla ciebie próbą charakteru.
W jego oczach błysnęły wesołe ogniki.
- Trzymam cię za słowo - zapewnił, podnosząc jej dłoń do ust. Całował po
kolei jej palce, nie odrywając od niej oczu. - No to jaka jest twoja decyzja? Wyj-
dziesz za mnie?
R
L
T
- Och, Kane...
- Zobaczysz, uda się. Potraktujmy to w sposób nieco biznesowy, bez wda-
wania się w bardziej osobiste relacje.
- Naprawdę sądzisz, że to możliwe? Potrząsnęła głową.
- A dlaczego nie? - Patrzył na nią z napięciem. Nasze pierwsze małżeństwa
były z miłości. Tym razem pobierzemy się z rozsądku. Będzie lepiej, niż przy-
puszczasz.
Popatrzyła mu w oczy. Gdyby mogła mieć taką pewność! Chętnie wypo-
wiedziałaby słowa, których oczekiwał, ale nie umiała się przełamać. Dostała od
życia zbyt bolesną nauczkę.
Choć zależało jej na nim bardzo, nie mogła dać mu tego, na co czekał z ta-
kim napięciem i nadzieją. Spróbuje zatem złagodzić cios... Wyciągnęła rękę i
dotknęła dłonią jego policzka.
- Kane... - zaczęła cicho.
Nakrył jej rękę swoją dłonią. Oczy mu jaśniały. Przez mgnienie była pewna,
że zaraz ją pocałuje. Naraz, nieoczekiwanie tuż obok nich rozległ się czyjś głos,
przerywając wibrujące między nimi napięcie.
- Kane! Ty draniu!
Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Tuż przy krześle Kane a stanęła piękna
dziewczyna o figurze modelki. Kane podniósł się niechętnie, a dziewczyna, gnąc
się kokieteryjnie, zamrugała zalotnie długimi rzęsami.
R
L
T
- Ty kłamco! Obiecałeś zadzwonić do mnie przed balem charytatywnym u
Zimmermana. - Z udanym gniewem odęła piękne usta, wdzięcząc się jak mała
dziewczynka. Gdzie ty się podziewałeś?
- Cześć, Jasparina - spokojnie powitał ją Kane, jakby wygłoszone przed
chwilą zarzuty nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia. - Przepraszam, byłem
zajęty. Poznaj Maggie Steward... moją narzeczoną.
Dziewczynę zamurowało, ale natychmiast wzięła się w garść. Obdarzyła
Maggie sztucznym uśmiechem i uścisnęła jej dłoń.
- Gratuluję, kochanie - zamruczała zmysłowym głosem, choć nie wiadomo
do kogo. - Może się przyłączycie do mnie i moich znajomych? Kane, są twoi
starzy kumple...
- Dzięki, ale tym razem nie. Niedawno się zaręczyliśmy i chcemy nacieszyć
się sobą - odparł Kane. - Właśnie zamierzaliśmy wyjść. - Podał rękę Maggie, by
pomóc jej wstać.
Niesamowite. Bez mrugnięcia okiem odprawił piękną Jasparinę, choć oboje
stanowiliby piękną parę. Maggie nie miała żadnych wątpliwości, czemu to za-
wdzięcza.
Kruczowłosa piękność nie nosiła jego dziecka. Kropka. A dla Kane'a nie ist-
niało teraz nic poza dzieckiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]