[ Pobierz całość w formacie PDF ]

to było fajne. Chciała się kłócić, walczyć, usunąć to ciągłe poczucie, że nie ma wpływu na nic z wyjąt-
kiem tego, co wkłada do ust. - Chcesz, żeby poszła po linii najmniejszego oporu, bo tak jest bezpiecz-
niej.
- No pewnie, że bezpieczniej.
- Chwila prawdy, Adam: bezpieczny to inaczej  przestraszony". A ja nie zamierzam jej popy-
chać w żadną stronę. To jej decyzja. To, czy wróci do Jake'a, nie ma nic wspólnego ze mną - ani z to-
bą, jeśli już o tym mowa.
- Jake mieszka u mnie, więc powiedziałbym, że to jednak ma coś wspólnego ze mną.
- Nie.
Machnął lekceważąco ręką.
- Nie znasz się.
- Znam się na tyle, żeby się nie wtrącać. I żeby wiedzieć, że masz tajemnicę. Ale czy kiedykol-
wiek cię o nią pytałam? Nie.
Zaskoczyła go. Minęło parę sekund, zanim zdołał wykrztusić:
R
L
T
- Co?
- Coś ukrywasz. Ukrywasz się przed czymś. Wiedziałam to od pierwszego wejrzenia.
Spojrzał jej w oczy, lekko przechylając głowę.
- Wiele rzeczy zrozumiałaś od pierwszego wejrzenia.
W pokoju nagle zrobiło się cicho. Adam właśnie powiedział, że wie. Wiedział, że Josey go ko-
cha. Wstyd był bardzo podobny do smaku papryczek chili. Palił w gardle i nie można go było usunąć.
Trzeba się było z nim pogodzić, odcierpieć, dopóki nie złagodniał.
- Lepiej ją rozbierz - dodał Adam łagodniej.
No pewnie, jakby to było coś lepszego. Znowu się nad nią litował.
Wyszedł z pokoju. Josey westchnęła i zaczęła zdejmować buty Chloe. Zdołała wyplątać ją z
płaszcza i swetra, zostawiając ją tylko w podkoszulku. Zdjęła jej zegarek i kolczyki, otuliła kocami i
rozejrzała się za jakimś zajęciem. Trochę czasu zajęło jej złożenie płaszcza i swetra, które umieściła w
nogach łóżka. Buty postawiła przy szafie.
Kiedy stało się jasne, że dłużej nie ma co zwlekać, wreszcie ruszyła do wyjścia.
Przed drzwiami obejrzała się po raz ostatni. Na nocnym stoliku, tuż przy jego brzegu, leżały
trzy książki, jakby czuwały nad Chloe. Przedtem ich tam nie zauważyła.
Nabrała tchu i otworzyła drzwi. Adam siedział na kanapie, czekając na nią.
- Daj mi kluczyki - powiedziała, podchodząc. - Odwiozę cię do baru, żebyś mógł zabrać samo-
chód.
- Nie pozwolę ci tam wrócić. - Przyglądał się jej, z roztargnieniem pobrzękując kluczykami. -
Jake mnie jutro odwiezie.
- Więc oddaj kluczyki, to zawiozę cię do domu.
Nagle wstał i przeszedł obok niej.
- Ja cię zawiozę - rzucił, idąc do drzwi.
- Mówiłam ci, nie piłam.
- Ja poprowadzę. - Otworzył drzwi i zaczekał na nią.
Ta noc nigdy się nie skończy.
Josey wyszła na korytarz i zaczęła schodzić po schodach. Słyszała, że Adam zamyka drzwi
mieszkania i idzie za nią. Zostawili otwarty samochód na małym parkingu obok dawne remizy, więc
Josey usiadła na fotelu pasażera i czekała, wpatrzona przed siebie. Adam nie spieszył się z zajęciem
miejsca za kierownicą.
- Eee... ładny samochód - odezwał się, włączając silnik.
- Co? - rzuciła najeżona, bo powiedział to takim tonem jakiego używają ludzie na widok tandet-
nych mebli. Kiedy jezdzi się samochodem godnym drag queen, zwykle warto wykazać się poczuciem
humoru, ale dziś nie zamierzała tego znosić. Nie z jego strony.
R
L
T
- To cadillac - powiedział, opuszczając parking.
- I co z tego?
- Matka go wybrała?
- Moja matka nie prowadzi. To mój samochód. Ja go kupiłam.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
- Tak, to ona go wybrała. Specjalnie go zamówiła. - Przysięgłaby, że się uśmiechnął. - Przestań
się tak wywyższać!
- Wywyższać?
- Tak jakby wszystko, co o mnie myślałeś, zmieściło się w tej ładnej, bezpiecznej szufladce, w
której mnie dotąd trzymałeś.
Zastanawiał się nad tym przez resztę jazdy. Wkrótce zatrzymał się przy krawężniku za innym
samochodem.
Znała tę okolicę. Była wyjątkowa, ponieważ po jednej stronie ulicy domy stały na nasypie, a od
każdych drzwi aż do chodnika prowadziły długie schody. Trawniki były pochyłe i pewnie cholernie
trudno się je kosiło.
Budynek Adama - parterowy, z wielkimi frontowymi oknami - nie wyróżniał się niczym szcze-
gólnym, co jej nie Wskoczyło. To był wynajęty lokal, nie dom.
- Więc tu mieszkasz - odezwała się. Adam wyłączył silnik.
- Nie wiedziałaś?
- Niby skąd? - Może uważał, że skoro Josey do niego wzdycha, to zaczęła go śledzić? Wysiadła
gniewnie i ruszyła do drzwi kierowcy. Adam spotkał się z nią przed maską samochodu. Ponieważ za-
parkował przed innym samochodem, nie mogła go obejść, nie dotykając go, a Bóg jeden wie, jak by to
zrozumiał. Dlatego musiała zaczekać, aż on ją minie.
Adam zatrzymał się przed nią. Reflektory samochodu Oświetliły mu twarz i włosy.
- Teraz to raczej dom Jake'a - powiedział. - Od czasu tej sprawy z Chloe pracuje do pózna. W
weekendy też. Na szczęście to ja odsłuchałem tę wiadomość. - Powiesz mu?
- Nie. - Nagle spojrzał na nią i musiała się opanować, żeby nie cofnąć się o krok. Jego wzrok
zsunął się ku jej szyi. - Znam ten szalik.
Wzruszyła ramionami.
- Chloe mi go dała. Chciała, żebym go włożyła.
- Dlaczego miałaby tego chcieć? - spytał takim tonem, jakby w życiu nie słyszał większej bzdu-
ry.
- Podobno z powodu koloru. - Adam Boswell, krytyk mody? A, prawda, skoro się dowiedział,
że jest w nim zakochana, automatycznie zyskał prawo do pastwienia się nad nią. Jak miała kochać
mężczyznę, który wiedział o tej miłości i był nią kompletnie zniesmaczony? Przecież...
R
L
T
- To szalik Jake'a - powiedział, wyciągając rękę. Jej ciało jakby samo się cofnęło, więc odczekał
chwilę. Gdy uznał, że Josey nie ucieknie, pociągnął powoli za szalik, który przesunął się, rozgrzewając
jej skórę. Kiedy zsunął się zupełnie z jej szyi, zimne powietrze wdarło się za kołnierz jej płaszcza. Za-
drżała.
Adam powiódł wzrokiem za jej dłonią, którą dotknęła szyi. Odwiązał swój niebieski szalik i za-
rzucił go jej na szyję. Ich ręce dotknęły się przelotnie. Stała jak skamieniała, zapatrzona w niego.
Adam spoglądał na nią przez parę niemożliwie długich sekund, nie wypuszczając końców szalika z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •