[ Pobierz całość w formacie PDF ]
taką właśnie kobietą się stała w wyniku tego, co zaszło w szopie.
Odchrząknęła lekko.
- Nie wydaje mi się, żeby była potrzebna jakaś rozmowa. Tego typu rzeczy zdarzają
się między dorosłymi kobietami i mężczyznami - stwierdziła.
- Nie mnie. Nigdy dotąd nie spotkałem się z nikim w szopie do suszenia ziół. -
Zdecydowanym ruchem zamknął za sobą drzwi cieplarni i wpatrywał się w Lucindę z jakimś
niepokojącym natężeniem i surowością. - I wiem, że dla ciebie również było to nową rzeczą.
- Nie miałam zbyt wiele podobnych okazji - odrzekła niezadowolona. - O czymże tu
rozmawiać?
- W normalnych okolicznościach o małżeństwie.
- O małżeństwie?
- Niestety, nie mogę ci go zaproponować. Nogi się pod nią ugięły. Odruchowo
chwyciła się stołu. Starała się oddychać spokojnie.
- Mogę cię zapewnić, że nigdy nie miałam podobnych oczekiwań. - Machnęła ręką,
mając nadzieję, że wygląda to niedbale. - Nie jestem młodą niewinną dziewczyną jak
Patrycja, która musi dbać o reputację. Wielki Boże! Moja reputacja legła w gruzach, gdy
zmarł mój narzeczony.
- Byłaś niewinna - powiedział, jakby popełniła jakieś przestępstwo. - I wiedziałem o
tym, zanim jeszcze zaprowadziłem cię do szopy, ale wolałem to zignorować.
Pojęła wreszcie. To nie ją obwiniał. To siebie oskarżał o popełnienie przestępstwa.
Lucinda się wyprostowała.
- Mam dwadzieścia siedem lat. Możesz mi wierzyć, że radości płynące z niewinności
mają swoje granice. Przychodzi moment, gdy niewiedza przestaje być błogosławieństwem.
Wydarzenia ostatniej nocy bardzo mnie oświeciły i... I były kształcące.
- Kształcące? - powtórzył obojętnie.
- I oświeciły mnie.
- Miło mi słyszeć, że twoim zdaniem czas w szopie nie był zupełnie stracony.
Mrugnęła. Wprawdzie ton jego głosu nie uległ zmianie, lecz coś jej mówiło, że Caleb
poczuł się urażony. No i dobrze. Niech się obraża. W tej chwili wcale nie była do niego
życzliwie nastawiona. Wzięła do ręki nożyce i zaczęła obcinać martwe kwiaty na gałązce
orchidei.
- Zapomnij o tym, co wydarzyło się w szopie - oświadczyła.
- Obawiam się, że będzie z tym pewien problem. Nie mogę przestać o tym myśleć.
Tak ją to zaskoczyło, że omal nie ucięła młodego pączka. Serce zabiło jej szybciej.
Ostrożnie odłożyła nożyce na bok.
- Co powiedziałeś? - spytała ostrożnie. Caleb przeczesał włosy palcami.
- Uświadomiłem sobie, że wspomnienia ostatniej nocy pozostaną we mnie na zawsze.
Odkrycie to nie zdawało się jednak go cieszyć.
- Przykro mi, jeśli stanowi to dla ciebie problem. - Działał jej na nerwy i zaczynała
być cięta jak osa. - Prawdopodobnie powinieneś wziąć to pod uwagę, zanim zaproponowałeś
mi spotkanie w szopie.
- Nie powiedziałem, że wspomnienia same w sobie stanowią dla mnie problem.
Upłynie jednak trochę czasu, zanim się do nich przyzwyczaję. - Zmarszczył czoło. - Do tej
pory udawało mi się odsuwać od siebie takie natrętne myśli, gdy chciałem się skoncentrować.
- A więc teraz jestem natrętną myślą? - Splotła ręce na piersi. - Calebie, może
zainteresuje cię fakt, że nie jest to komplement, jaki kobieta chciałaby usłyszeć od mężczyzny
po schadzce.
- Nie najlepiej mi idzie, prawda?
- Owszem - wycedziła przez zęby. - Nie najlepiej.
Pewnie dlatego, że staram się uniknąć tematu małżeństwa. Zmroziło ją.
- To ty poruszyłeś ten temat, nie ja.
- Lucindo, masz wszelkie prawa spodziewać się z mojej strony oferty małżeństwa.
Uważam się za człowieka honoru. Powinienem ci się oświadczyć. Z przykrością jednak
stwierdzam, że nie mogę tego zrobić - przerwał. - A w każdym razie jeszcze nie teraz. Może
zresztą nigdy.
Ból przemieszał się w niej z oburzeniem, ściskając jej serce tak silnie, że z trudem
mogła oddychać. Nie chodziło o to, że chciała go poślubić. Ale przyjemnie byłoby wiedzieć,
że spotkanie w szopie było dla niego czymś więcej niż tylko plamą na honorze i natrętną
myślą!
Postanowiła poszukać ratunku w dumie.
- Rozejrzyj się, Calebie. - Zatoczyła ręką krąg, wskazując cieplarnię i obszerny dom. -
Czy to nie oczywiste, że nie muszę wychodzić za mąż? Sama uporałam się ze skandalem.
Dobrze zarządzam spadkiem, jaki zostawili mi rodzice i prowadzę wygodne życie. Pasjonuje
mnie botanika i czerpię ogromną satysfakcję, gdy mogę pomóc ludziom z Guppy Lane. To aż
nadto, by wypełnić życie kobiety. Zapewniam, że komuś w mojej sytuacji romans odpowiada
o wiele bardziej niż małżeństwo.
- Tak, rozumiem. - Jego ciemne brwi połączyły się ze sobą, nadając mu zawzięty
wyraz twarzy. - Widzę wyraznie, że nie spełniam większości twoich wymagań w stosunku do
kandydata na męża.
- Nie w tym rzecz.
- A więc teoretycznie, co musiałby zrobić mężczyzna w mojej sytuacji, żeby skłonić
cię do poślubienia go?
Lucinda zaczynała rozpoznawać to jego zimne, pełne skupienia spojrzenie. Caleb
dostrzegł kolejną tajemnicę, którą pragnął rozwiązać.
- Musiałby mi zaoferować miłość. - Wysunęła podbródek. - A ja musiałabym
odwzajemnić to uczucie.
- Rozumiem. - Odwrócił się nieco, jakby nagle zainteresowała rosnąca obok
dziwaczna Welwitschia mirabilis. - Nigdy nie potrafiłem zmierzyć miłości ani też
zdefiniować jej w jakiś jasny sposób.
To właśnie było logiczne, naukowe rozumowanie. Jeśli czegoś nie można
zdefiniować, łatwiej udawać, że nie istnieje. Prawie było jej go żal.
Ale tylko prawie.
- Tak. - Uśmiechnęła się chłodno. - Miłości nie da się nazwać słowami. Podobnie jak
paranormalnych barw kwiatów, jakie dostrzegam, gdy otwieram swe zmysły.
Spojrzał na nią przez ramię.
- Więc skąd można wiedzieć, czy to miłość, czy nie? To ją trochę zastanowiło. Nie
mogła zwierzyć mu się ze swoich uczuć w stosunku do niego. W głębi duszy był człowiekiem
uczciwym. Dlatego właśnie honor nie dawał mu spokoju. Nie miała wcale zamiaru potęgować
jego poczucia winy. W końcu i ona była odpowiedzialna za to, co zaszło w szopie. A w
dodatku ani trochę nie żałowała tego wydarzenia, mimo że teraz przyszło jej za nie zapłacić.
Wzięła konewkę i zaczęła podlewać paproć.
- Zdaniem lady Milden to się po prostu wie. Intuicyjnie czuje się jakieś psychiczne
powiązanie z drugą osobą.
Dokładnie tak, jak odczułam to w szopie, pomyślała. Zmrużył oczy.
- Czy tak samo było między tobą a narzeczonym? Bardzo zmieszana odstawiła
konewkę ruchem może nieco zbyt gwałtownym. Otworzyła zmysły, by ożywcza energia
cieplarni podniosła ją na duchu.
- Nie - odparła spokojnie. - Ale wydawał się dla mnie idealny pod każdym innym
względem. Spełniał wszystkie moje wymagania. Dosłownie wszystkie. Byłam pewna, że
stopniowo zrodzi się między nami miłość. Bo jakżeby inaczej? Obiecują to wszelkie książki
na temat szczęścia małżeńskiego. Dobrze wybierz sobie męża, a miłość przyjdzie z czasem.
- Dobry Boże! To są książki na ten temat?
W innych okolicznościach jego zdziwienie mogłoby być zabawne, pomyślała.
- Nawet setki - oznajmiła wesoło. - %7łe nie wspomnę już o nieskończonej liczbie
artykułów w czasopismach dla kobiet.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]