[ Pobierz całość w formacie PDF ]
turalnym wydawało&
I znów znalazł się wśród tłumu zapełniającego Rynek. Huczało tu jak wprzódy. Hu-
czenie to przyjemnym mu było. Rozróżniał już teraz głosy i twarze znajome poznawał.
Opuściła go zupełnie gorączka i jasnym mu się stało od razu: dokąd i po co zmierza&
Nie przyśpieszając kroku ani go też zwalniając, skierował się prosto ku Ratuszowi.
Minął żelazną kunę, ani spojrzawszy na osaóoną w niej za czary szewczychę; minął szereg
kamienic, których ciężkie drzwi z trzaskiem zamykano; minął budę, z której wystawały
czarne miejskich hakownic²³² paszcze i zatrzymaÅ‚ siÄ™ dopiero przy ciemnym otworze
do lochów prowaóącym.
Głowę wytknął i przez chwilę nasłuchiwał. Potem nogę przez próg przełożył i po
oślizgłych schodach śmiało na dół się spuścił.
W winiarni pana Agły-Abłanowicza hałas panował piekielny. Wesołość do óiko-
ści tu niemal dochoóiła. Rozmowy były wrzaskami, śmiechy ryczeniem, śpiew wyciem.
Harmider ten jednak, pod ziemią roóący się, w ziemi pozostawał. Przechoóący mimo
Ratusza słyszeli tylko głuche wrzenie niby klekot gotującej się kaszy&
Była to główna kwatera straceńców . Młoóież i luóie dojrzali, wykwintnisie i pra-
wie nęóarze, warchoły i bohaterowie prawóiwi w pstrym i niesfornym zmieszaniu fan-
tastyczny obraz tworzyli. Karności tu jeszcze żadnej nie było jak zwyczajnie pomięóy
ochotnikami. Cnoty wojenne dopiero pod chorągwią znalezć się miały.
Jedni stali w gromadkach, żywo gestykulując i głowy zaóierając do góry; inni ob-
siedli stoły i pili a krzyczeli, za szyję się obłapiając. Kilku leżało na ławach pod ścianami,
a bodajże niejeden i pod ławą obrał już sobie leże&
W głębi izby, na miejscu najwidoczniejszym, ustawiony był stół, którego się tu daw-
niej nie widywało. Stół to był prosty, z tarcic sosnowych byle jak zbity, na krzyżakach
oparty. Leżała na nim papierów kupa i stał wielki jak maznica kałamarz.
Za stołem sieóiał człek uroóiwy, lat trzyóiestu kilku, z podgoloną czupryną i pięk-
nym, zawiesistym wąsem. Od pierwszego wejrzenia odgadywało się w człeku tym osobę
główną, dyrektora i reżysera całego widowiska. Przy nim i za nim stali luóie różnego
wieku z minami zaóierzystymi i razem doń gadali. On słuchał z twarzą pogodną, na
karcie przed sobą leżącej coś kreślił i co chwil parę z kubka srebrnego pop3ał.
Był to pan Aleksander Lisowski.
Jur wszystko to spojrzeniem jednym objął, rozróżnił i zapamiętał.
Drugie jego spojrzenie pobiegło w tłum, szukając Szczerba.
Znalazł go w najhałaśliwszej kompanii, wśród próżnych óbanów i kubków powyw-
racanych. W tej chwili właśnie, dwu kompanów za szyje trzymając, całował się z nimi
w twarz i klął, że życie za nich odda&
Jur poszedł prosto do przyjaciela i nic nie mówiąc, na oczach mu stanął.
Wszelki duch!& krzyknął tamten, nowych druhów puszczając. Tyżeś to,
melankoliku?
Jak wióisz odrzekł Jur smutno.
Ależ wyglądasz& niech cię! Z tamtego świata chyba wracasz?
Idę tam dopiero& szepnął młoóieniec, tak cicho jednak, że go towarzysz nie
dosłyszał.
Gadajże: czego chcesz? ciągnął Szczerb, zza stołu wyłażąc i przemocą saóając
go na ławie. Tokaju ci dać? Pinioły, petercymentu, seku? A może rywułę wolisz albo
miód stary? Jest wszystko, czego dusza zapragnie, a brzuch i gardło wstrzymają!
Chcę przystać do was rzekł Jur głosem drewnianym.
Do was? Co to jest: do was? Gadaj wyraznie do kogo?
²³² ak nica ciężka strzelba lontowa, opatrzona hakiem wystajÄ…cym przy wylocie luÍî; hakiem tym opie-
rano strzelbę na murze, aby zminimalizować siłę odrzutu.
wik or o u i ki Cudna mieszczka 52
Do waszej kompanii&
P3ackiej?
Nie, żołnierskiej.
Szczerbowi oczy się zaiskrzyły. Odsaóił się, wąsy zadarł i przez chwil parę milcząc,
mierzył towarzysza wzrokiem od stóp do głowy. Wreszcie przyskoczył doń, wpół go po-
rwał i potężnym zamachem na stole postawił.
Panowie bracia! na całą izbę wrzasnął. Oto nowy straceniec!
A w odpowieói wszystkie piersi huknęły:
i a < !
xiv. o iwo os a ie
W domu Szeligów wesoło.
W komnatach pierwszego piętra drzwi na rozcież pootwierane; wszęóie pełno bie-
siadników i służby. Festony z liści i kwiatów każdą ścianę zdobią; stoły błyszczą od mnó-
stwa naczyń srebrnych, a uginają się od obfitości jadła i napoju. Podłogę skropiono won-
nościami i zielem pachnącym potrząśnięto. Aż dusi od woni krzepkich, mięóy którymi
nie brak i drogocennej kamfory. Na szczęście odemknięto okna od ogrodu. Wpływają
nimi fale Å›wieżego powietrza i rozgrzane winem policzki rozkosznie muszczÄ…²³³.
W jednej z dalszych komnat gra kapela. Dzwięki jej, zanim o uszy biesiadników ude-
rzą, ceóą się wpierw przez grube mury i opony fałóiste. Daje im to lotność i subtelność,
pozwala wniknąć w każdy zakątek, nie głusząc rozmowy i nerwów nie drażniąc.
Do zachodu słońca jeszcze daleko, a już biesiada od czterech trwa goóin. Właśnie
przed chwilą służba po raz piąty dania odmieniła. Przyszły na stół wety. W wielkich,
srebrnych koszach przydzwigano sterty owoców, zagranicznych przeważnie; z ostrożnością
naówyczajną ustawiono piramidy ciasta słodkiego; podano krople, marcypany, b3anki,
a także smażenia różne; miejsce zaś mocnych tokajów zajęły słodkie wina hiszpańskie
i włoskie.
Zbliża się koniec biesiady, mający być zarazem początkiem właściwej uroczystości.
Balcer Szeliga jedynaczce swej zrękowiny wyprawia.
Powrócił on szczęśliwie z peregrynacji dalekiej, bogactw wszelakich zwiózłszy obfi-
tość. Część ich, w porcie gdańskim z okrętu wyładowana, nadpłynęła już do Warszawy
wodą; reszta, na wozach ciężkich, nadciąga powoli gdańskim traktem, przez sługi zbrojne
eskortowana.
Uciecha wewnętrzna opromienia dostojne oblicze starego kupca, który przy stole
największym ugaszcza od serca wybranych gości.
U stołu tego kupiectwo Starej Warszawy miejsca zajęło. Dużo tu twarzy cuóoziem-
skich, dużo czupryn trefionych, z głowami golonymi pomieszanych, wspólne jednak zna-
mię powagi, statku i serdeczności upodabnia wszystkich do siebie niby członków jednej
roóiny.
Wszęóie błyszczą łańcuchy złote, sobolowe bramowania szat, zapinki z kamieni dro-
gich i sygnety tak wielkie, że często knykieć zasłaniają cały.
Na miejscu najwyższym sieói kapłan. Stary to przyjaciel domu Szeligów, ciotki Ofki
dawny spowiednik. Blada, ascetyczna twarz jego rażąco odb3a od pełnych i zarumienio-
nych policzków mieszczaństwa; czarna szata wykreśla się plamą ponurą na różnobarwnym
tle strojów i klejnotów.
Nieopodal od księóa zasiadła para zaręczyć się mająca. Basia w perłach na głowie i na
szyi, w powłóczystej sukni z aksamitu modrego, na której błyszczą wielkie, prawóiwym
srebrem wyszywane lilie, podobniejsza jest niż kiedykolwiek do anioła z malowanych
gotyckiej świątyni okien. Wbrew zwyczajowi oczów swych ogromnych rzęsami nie na-
krywa, ale trzyma je otwarte, blaskiem napojone i patrzÄ…ce przed siebie w jakiÅ› obraz
daleki a cudny, którego inni nie dostrzegają&
Giana stroi jedwab i aksamit. Barwy: fioletowa i gorąco żółta w ubiorze jego prze-
ważają. Piękny jest, szatańsko piękny, choć óiwna, marmurowa, trupia niemal bladość
²³³muszcz óiÅ›: muskajÄ….
wik or o u i ki Cudna mieszczka 53
[ Pobierz całość w formacie PDF ]