[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 A tak na do widzenia: czy nie strzela pani z Å‚uku?
A\ cofnęła się:
 Z czego?
 No, mo\e nie z Å‚uku, tylko z kuszy?!...
Oczy kobiety zabłysły nagle:
 Jeśli ju\, to chybiam!
Tak wiele zwaliło się na moją biedną głowę, \e poczułem potrzebę
odetchnięcia od otaczającego mnie hałasu wielkiego miasta  gwaru ludzkich
głosów, jazgotu i warkotu maszyn. Musiałem wyskoczyć z Warszawy choć na
kilka chwil. DokÄ…dkolwiek!
Wsiadłem do wiernego wehikułu i poturlaliśmy się Wisłostradą, o wiele za
wolno jak na nerwy warszawskich kierowców, którzy obdarzali nas
przekleństwami przez uchylone okienka aut i otrąbywali klaksonami. Ale mnie
zupełnie co innego zaprzątało myśli ni\ idiotyczne wyścigi po Wisłostradzie.
Wreszcie stolica była za nami i za nami była równie\ pseudoautostrada do
Katowic.
Skręciłem w pierwszą z brzegu, byle tylko wyglądająca na mało uczęszczaną,
szosę i odetchnąłem z ulgą. Cisza. Podkreślana tylko przyjaznym pomrukiem
silnika idÄ…cego na wolnych obrotach i, tak jak ja, zadowolonego z tego.
Powoli, jakby w rytm lekkich zakrętów i niewielkich wzniesień, myśli
porządkowały się, problemy same wskazywały swe rozwiązania. Cień mijanych
lasków koił zmęczone ślęczeniem nad notatkami oczy.
A\ na niewa\ne którym kilometrze dogonił nas zmierzch i w oknach
mijanych wiosek zapaliły się przyjazne światła. Włączyłem i ja światła mijania...
Wjechałem w jakiś większy las, szosa skręciła i w blasku reflektorów ukazał
się znak niestrze\onego przejazdu kolejowego. Zwolniłem jeszcze bardziej, bo
drzewa dochodziły tu prawie do samej drogi i torów, zasłaniając widok na boki.
Wrzuciłem luz i z nogą na hamulcu pozwoliłem wehikułowi toczyć się ku
połyskliwej wstędze szyn...
Teraz, po upływie czasu, zdaję sobie sprawę jak niedoskonała jest
 najdoskonalsza opowieść, wszystko, co tu opiszę bowiem  po kolei , działo się
jednocześnie, w sekundzie lub mo\e jej ułamku.
Puste tory po prawej. Po lewej uchylające się w zakręt. Opodal przejazdu
dwie drobne sylwetki pochylone nad szynami. Skrzynka czy pudełko między
nimi. Zza zakrętu gwizd pociągu...
Hamulec! Uderzam barkiem w drzwi wozu! Bieg zatykajÄ…cy oddech w
piersiach. Od zakrętu szyn światło. Chwytam chłopców za ręce. Kopię nogą
skrzynkę. Staczamy się w rów. Tu\ nad nami łoskot pociągu... I trzask
mia\d\onego metalu, jęk rozdzieranych blach na przejezdzie. Oszałamiający
zgrzyt hamulców lokomotywy, pisk wagonów, kłęby pary. Płacz chłopców,
których wcią\ jeszcze trzymam za ręce, a obok ta skrzynka, jakieś przewody.
 Zmajstrowali bombę  myślę i puszczam małe dłonie. Od pociągu biegną
kolejarze. Coś wołają. A ja idę, gdzie przejazd i dalej, dalej... gdzie rozwłóczone,
potrzaskane blachy...
Potykam się o coś... Kierownica. Przyklękam i kładę na niej dłonie, tak jak
trzymałem ją przez tyle, tyle kilometrów... Dobrych i złych...  Biedny wehikule
nawet w swą ostatnią podró\ nie zabrałeś mnie na darmo...
ROZDZIAA OSIEMNASTY
CÓÅ› MI PO MEDALACH " KWIATY DLA PRZYJACIELA "
POCHWAAY MISTRZA I DYREKTORA " LIST ZZA GROBU "
KOGO WAAZCIWIE KOCHA BABIE LATO " SZCZUREK W
PUAAPCE " LIST Z AMERYKI
 Jeszcze raz niech mi będzie wolno w imieniu uratowanych, naszej instytucji
i moim własnym podziękować panu i pogratulować nadzwyczajnej odwagi! 
minister transportu mocno uścisnął mi dłoń i potrząsnął nią, uśmiechając się
jednocześnie w stronę kamer i błyskających fleszy fotoreporterów.
Rozległy się brawa. Przyszpilony do klapy marynarki medal kłuł mnie w
pierś, a w palce kolce ró\, których wielki bukiet wręczyła mi śliczna panienka.
Jeszcze tylko odpowiedzi na pytania dziennikarzy...
Wreszcie byłem wolny! Odebrałem kurtkę w szatni i \egnany serdecznym
uśmiechem szatniarza, rozczulonego napiwkiem, wyszedłem z gmachu.
Zatrzymałem taksówkę:
 Składnica złomu na Metalowej  rzuciłem kierowcy.
ZerknÄ…Å‚ na mnie zdziwiony.
 No tak!  uśmiechnąłem się mimo woli.   Ró\e i złom!
Pilnujący złomowiska te\ popatrzyli dziwnie:
 Czubek albo naprany!  usłyszałem za sobą.
Poszedłem w kąt placu, gdzie ju\ rdza znaczyła szczątki mego wiernego
wozu. Poklepałem go, jak zawsze, delikatnie na powitanie i poło\yłem bukiet na
zmia\d\onym bloku silnika. Stałem przez chwilę milcząc, z pochyloną głową,
jakby czekając, \e znów odezwie się do mnie swym niskim cichym warkotem.
Jeszcze raz przesunąłem dłonią po rozdartej karoserii i odszedłem.
 Drogi mój!  zakrzyknął Nataniel sadowiąc mnie w fotelu i częstując
cygarem.  Moje gratulacje! Moje!...
Lekko wzruszyłem ramionami.
 Nie masz racji, Tomaszu! Po raz wtóry mówię ci, \e nie masz! W czasach,
gdy medale dostaje siÄ™ za odbieranie ludziom \ycia za to tylko, \e noszÄ… inne
mundury bądz mówią innym językiem, ciebie uhonorowano za uratowanie \ycia!
Dlaczego nie cieszy ciÄ™ to?!
 Ale\ cieszę się, \e rozbrojona przeze mnie bomba nie wykoleiła pociągu i
nie zabiła jej wykonawców. Ale...
Mistrz uniósł się w fotelu:
 Jakie\ tu mo\e być  ale ?
Przesunąłem ręką po czole:
 Takie, \e przy tym straciłem przyjaciela...
Nataniel uśmiechnął się pobła\liwie:
 Och, co za górnolotności! Owszem straciłeś pojazd, wóz, samochód
przydatny w twej pracy, ale nazywać rzecz, bądz co bądz martwą, przyjacielem?
Nie wytrzymałem:
 I to mówi ktoś, kto takim uczuciem darzy swego cadillaca?!
Mistrz poczerwieniał z lekka:
 Jakim uczuciem? Proszę, bierz go i jezdzij na zdrowie, dopóki nie dorobisz
siÄ™ nowego wozu!
 Dziękuję. Nie skorzystam.
Odpowiedziało mi ciche westchnienie ulgi.
Dyrektor Marczak zło\ył mi telefonicznie tak\e jak najserdeczniejsze
gratulacje. Posunął się nawet do tego, \e obiecał rozpocząć starania o przydział
dla mnie słu\bowego wozu, w co chyba obaj nie wierzyliśmy. Ochrzcił mnie
tak\e mianem chluby polskiej kultury i nazwał niedoścignionym wzorem.
Tu nie wytrzymałem i chrząknąłem. Dyrektor ucichł na chwilę i zakończył
rozmowę w swym zwykłym stylu:
 A ten James Bond, na którego pan czeka, jakoś nie odpowiada na naszą
ofertę. Zresztą, po co panu taki supermen? Pańskie zdolności w zupełności
wystarczÄ…!
Minął czas jakiś i udało mi się otrząsnąć z przygnębienia po utracie
wehikułu. Praca nad \yciorysami opatów sulejowskich posuwała się razno
naprzód.
Pewnego pochmurnego dnia wbiegłem właśnie na piętro, gdzie mieszkam,
gdy ujrzałem wetkniętą za framugę szarą kopertę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •