[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak się za to zabrać?
- Musisz kupić w sklepie amperomierz albo woltomierz. Oderwać \aróweczkę i
przyczepić go na jej miejsce.
- Wtedy napięcie odczytam nie z siły rozbłysku, tylko po prostu na skali, co wska\e
strzałka?
- Dokładnie tak. Ale ja te\ sądzę, \e to nie jest prawdziwa Arka.
Selim uśmiechnął się.
- Prawdziwa znajduje się tam - wskazał dłonią górę. - Tyle tylko, \e ja mam uszkodzone
kolano i nie zdołam się wdrapać, by jej poszukać. Dlatego będę badał to - wskazał
pagórek. Popatrzył na mnie uwa\nie.
- Pan chce szukać na górze?
- Taki mam zamiar.
Zasmucił się.
- Gdyby pan ją znalazł, proszę dać mi znać. Wielu ju\ wchodziło na Ararat w tym celu,
ale jak do tej pory \aden nie chwalił się...
- Chwalili się na łamach amerykańskiej prasy brukowej - wyjaśniłem. - Jeśli znajdę
Arkę, daję słowo, \e się o tym dowiesz.
- Proszę na siebie uwa\ać. To niebezpieczna góra. Zdradliwa - ściszył głos. - Mówią, \e
Adman Sahar wrócił z Iranu.
- Dziękuję za ostrze\enie. Postaram się nie wchodzić mu w drogę.
Po\egnaliśmy się i ruszyłem w stronę górujących nad równiną stoków Araratu. Zapadał
ju\ zmierzch, a ja musiałem obejść górę prawie dookoła, aby dotrzeć do Doliny Zwiętego
Jakuba le\ącej po północnej stronie, blisko granicy z Armenią.
43
ROZDZIAA DZIEWITY
DOLINA ZWITEGO JAKUBA * ZASYPANA WIEZ AHORA * KTOZ KOPIE KOAO
MONASTERU * NOTATKI HRABIEGO * NOCNA STRZELANINA *
NIEOCZEKIWANE SPOTKANIE * EWAKUACJA * ZASYPANY KLASZTOR *
SREBRNA MUSZLA * PIELGRZYMIE SZLAKI * WPADKA
Równina Arakesz była pokryta czarnym piaskiem powstałym z rozmytych przez wodę
przepalonych wulkanicznych popiołów. Była idealnie płaska, stanowiła dno wyschniętego
przed setkami tysięcy lat jeziora. Jak okiem sięgnąć rosły na niej bezlistne krzaki o
zielonych gałązkach i gdzieniegdzie kępy \ółtej trawy. Góra wyrastała z równiny
całkowicie niespodziewanie. Od tej strony nie było łagodnie wznoszących się pagórków,
tylko nieoczekiwany przeskok. Ziemia u moich stóp była zupełnie płaska, by pięć metrów
dalej stanowić stromo wznoszące się zbocze góry. Szedłem starym szlakiem, drogą
wyło\oną kamieniami. Z mapki wykreślonej przez hrabiego wynikało, \e prowadzi do
Doliny Zwiętego Jakuba i nie istniejącej wioski Ahora. Stara droga była fatalna.
Gdzieniegdzie ziemia osunęła się grzebiąc dawny trakt pod zwałami gliny i kamieni. W
jednym miejscu potok całkowicie zniósł most. Tylko resztki kamiennego filaru sterczały z
płytkiej wody. Im bli\ej byłem celu, tym droga stawała się gorsza. Słońce stało ju\
wysoko. Przebycie dystansu w dziesięć godzin, jak to zaplanowałem, okazało się
niewykonalne. Wreszcie wdrapałem się na ostatni pagórek. Przede mną le\ał rozległy cyrk
lodowcowy o stromych ścianach popękanych tu i ówdzie. Dolina miała co najmniej cztery
kilometry średnicy. Droga, na tym odcinku dobrze zachowana, opadała w dół i znikała
pod warstwą ziemi. Tym razem definitywnie. Wyciągnąłem mapnik i popatrzyłem na
sztabówkę. Byłem na miejscu. W dolinie pode mną przed stu pięćdziesięciu laty kwitło
\ycie. W ciągu jednej potwornej nocy wieś uległa całkowitej zagładzie, zamarła pod
wielometrowymi zwałami gliny, kamieni i lodu. Trzęsienie ziemi spowodowało
obsunięcie się zbocza. Mimo upływu lat bezbłędnie zidentyfikowałem miejsce, z którego
zeszła lawina grzebiąc wieś i dwa tysiące jej mieszkańców. Na brzegu błotnistej równiny
ocalał jeden budynek, wymurowany starannie z grubo ciosanych kamieni. Budynek był
oczywiście od dawna opuszczony. Mury popękały, a dach zapadł się do środka. Pod-
szedłem ostro\nie i zajrzałem do wnętrza. Gruba warstwa błota upewniła mnie, \e dawno
nikt go nie odwiedzał. Przestąpiłem próg i ruszyłem starając się nie zostawiać śladów. Z
niewielkiej sieni przeszedłem do du\ej sali. Kamienne płyty posadzki były wyślizgane
przez tysiące stóp. Z sali wąskie przejście prowadziło gdzieś w głąb.
- Karczma - zidentyfikowałem budynek. - To musiała być karczma.
Pomieszczenie za salą zajmował wielki popękany piec, na którym dawniej gotowano
jedzenie. Koło pieca odkryłem dziurę w podłodze. Z plecaka wyjąłem latarkę i
poświeciłem do środka. Piwnica była du\a i sucha. Oceniłem głębokość szybu
wejściowego na dwa metry. Najpierw opuściłem na dół plecak, a potem zsunąłem się sam.
- Dobry punkt wypadowy - mruknąłem.
Rozło\yłem na ziemi folię i wypakowałem z plecaka karimatę, śpiwór i \ywność. Puszki
i torebki ukryłem w kącie i na wszelki wypadek nakryłem kamieniami. Zrzuciłem cię\kie
buty i spodnie i wyciągnąłem się wygodnie. Poruszyłem stopami, aby rozluznić nieco
obolałe po cię\kim marszu mięśnie. W parę chwil pózniej zapadłem w sen.
Obudziłem się o czwartej po południu. Zrobiłem kilka pompek, \eby się rozbudzić, a
[ Pobierz całość w formacie PDF ]