[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lekarka wskazała kurczliwy kontur.
- To serduszko - oznajmiła.
Ryan omal nie zemdlał. Wiosłował na Jukonie, skakał ze spadochronem z samolo-
tu, żeglował po Trójkącie Bermudzkim, ale żadne z tych przeżyć nie dostarczyło mu
równie silnych doznań jak widok tych zamazanych kształtów z pulsującą banieczką w
środku.
- A to główka. Zaraz ją zmierzę - tłumaczyła dalej pani doktor. - Płód ma zaledwie
kilkanaście centymetrów, ale już można rozpoznać szkielet. Widzicie go?
L R
T
Ryan go dostrzegł, ale zaniemówił z wrażenia. Zdołał tylko skinąć głową. Zoba-
czył też oczy, nos, maleńki podbródek i kończyny wskazane przez doktor Lewis. Gdy
mierzyła je elektronicznie, dziecko poruszyło rączką, jakby ich pozdrawiało. W tym mo-
mencie Ryan w pełni uświadomił sobie, że to maleńki żywy człowiek, krew z jego krwi.
Jego pierworodny.
- Czy wygląda na zdrowe? - zapytał schrypniętym z emocji głosem.
- W badaniu ultrasonograficznym nie widać wszystkich szczegółów, ale wszystko
wskazuje na to, że tak.
Nie uspokoiła Ryana. Choć w swoim zawodzie niejednokrotnie podejmował trudne
wyzwania, uświadomił sobie, że teraz spoczywa na nim znacznie większa odpowiedzial-
ność niż kiedykolwiek - odpowiedzialność za ludzkie życie. Teoretycznie opracował do-
skonały plan zapewnienia rodzinnej firmie dziedzica i udowodnienia ojcu swojej emo-
cjonalnej dojrzałości. Lecz kiedy ujrzał na żywo skutek urzeczywistnienia swego zamy-
słu, obleciał go strach.
Z wysiłkiem odwrócił wzrok od ekranu, żeby popatrzeć na Nicole. Wyczytał z jej
twarzy zaciekawienie i ból. Azy spływały z oczu strumieniem, moczyły poduszkę na le-
żance. Do tej pory uważał, że decyzja o urodzeniu i oddaniu dziecka siostrze przyszła jej
łatwo. Dopiero teraz pojął, jakim cierpieniem ją okupiła. Niedobrze. Wszystko wskazy-
wało na to, że podejmie walkę. Musiał zmienić strategię, ponieważ to nie chciwy szwa-
gier Nicole był najsłabszym ogniwem, tylko ona. Nie mógł wykluczyć, że w ostatniej
chwili znajdzie sposób, by sprzątnąć mu dziecko sprzed nosa, jak Jeanette. %7łeby ją po-
konać, musiał ją lepiej poznać, nauczyć się przewidywać jej następne posunięcia, żeby w
porę przygotować kontratak. Nie zamierzał stracić drugiego dziecka.
Nicole pospiesznie opuściła budynek. Uciekała od swoich myśli, wątpliwości i bó-
lu, który rozdzierał jej serce. Instynkt macierzyński, którego istnienia dotąd w sobie nie
podejrzewała, kazał jej szukać wyjścia z rozpaczliwej sytuacji.
Jak zdoła dotrzymać słowa danego Beth i Patrickowi? Jeżeli sami nie zrezygnują z
adopcji, zrobi sobie wrogów ze wszystkich członków rodziny. Jej starsza siostra matko-
wała całemu rodzeństwu, ponieważ prawdziwa matka dawno abdykowała z pozycji
strażniczki domowego ogniska. Pięćdziesięcioośmioletnia obecnie Jacqueline Hightower
L R
T
tylko nominalnie pełniła funkcję prezesa rady nadzorczej Hightower Aviation. Na co
dzień goniła za własnymi marzeniami, które rzadko udawało jej się zrealizować.
Nicole wiedziała, że podjęła słuszną decyzję o podarowaniu Beth i Patrickowi
upragnionego potomka. Głęboko wierzyła, że kiedy ochłoną po wstrząsie, spowodowa-
nym informacją o pomyleniu dawców nasienia, perspektywa wymarzonego rodzicielstwa
zacznie ich znowu cieszyć. Lecz ta świadomość nie łagodziła jej cierpień. Tłumaczyła
sobie, że ból szybko minie, że reaguje zbyt emocjonalnie, ponieważ sama też przeżyła
szok.
Po wyjściu z gabinetu Ryan ujął ją pod łokieć i doprowadził do samochodu.
- Daj mi kluczyki - poprosił. - Nie jesteś w stanie prowadzić.
W pierwszym odruchu chciała zaprotestować, ale po namyśle przyznała mu w du-
chu rację i spełniła jego prośbę. Kiedy dotknął jej dłoni, odniosła wrażenie, jakby prąd
elektryczny przepłynął wzdłuż ramienia i dalej, w dół brzucha. Dlaczego tak silnie prze-
żywała każde najlżejsze dotknięcie? Pewnie dlatego, że jej ciało instynktownie rozpo-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]