[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odkąd raz miała okazję się do niego przytulić, wiedziała, że jest dobrze umięśniony.
Zobaczyła człowieka, któremu nie zależy na efektownej powierzchowności, chociaż wcale
nie ma brzydkiej twarzy. No i naturalnie zobaczyła człowieka, który prawe ramię zawsze
trzyma sztywno przy ciele, dłoń ma wykrzywioną i zawsze odzianą w rękawiczkę. A
chromanie sprawia, że gdy idzie, jego ciało charakterystycznie podryguje.
Nie mogła mieć pretensji do ludzi, że tak odczytują jej motywy. Ale wcale o to nie
110
dbała. Nie patrzyła już na Hartleya oczami innych ludzi, chyba że specjalnie się starała.
Zresztą być może nigdy nie widziała go takim, jaki był w oczach innych. Dla niej był panem
Wade'em, ostatnio markizem Carew, zawsze zaś najdroższym przyjacielem. Jej zbawcą... to
słowo wcale nie wydawało jej się przesadzone. Hartley ocalił ją przed nią samą.
Będąc w towarzystwie Hartleya, dwukrotnie widziała Lionela, raz w teatrze i raz na
prywatnym koncercie, ale ku jej uldze Lionel nie próbował do nich podejść. Uznała, że już go
nie kocha. Naturalnie że nie. Miała swój rozsądek. Nie wolno jej było ulec odwiecznemu
pociągowi do tego, co niezaprzeczalnie atrakcyjne, a zarazem złe.
Hartley ją przed tym ocalił. Wybrała przyjazń i spokój. A ponieważ była teraz
zaręczona z innym mężczyzną Lionel nie miał powodu ciągnąć swojej gry. Samantha czuła
się bezpieczna.
W dwa tygodnie po zaręczynach poszła na bal z ciotką. Zaproszenie przyjęła już
dawno, czuła się więc w obowiązku dotrzymać słowa. Poza tym uwielbiała tańczyć, a Hartley
nie domagał się, by z jego powodu zrezygnowała z udziału w tańcach.
Tym razem Lionel nie zachował dystansu. Podszedł do niej zaraz po rozpoczęciu
pierwszego tańca, podczas którego siedziała, jako że jej orszak nieco stopniał, i wpisał się do
karnetu na pierwszego walca.
Przez kilka minut tańczyli bez słowa. Lionel prowadził ją po parkiecie i zmierzył
wzrokiem z półuśmiechem na ustach. Nie potrafiła odgadnąć, czy wyrażał nim kpinę, czy
raczej rozmarzenie.
- Nie ufasz mi, prawda? - spytał w końcu cicho, poufale, chociaż otaczały ich inne
pary.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Nie ufasz mi - powtórzył. - Boisz się, że złamię ci serce tak samo jak sześć lat temu.
Kiedy patrzył i mówił w ten sposób, zapomniała o wszystkim prócz uczuć, jakie
kiedyś miała dla tego człowieka.
- Nie powinienem mówić nic więcej, prawda? Teraz, gdy zaręczyłaś się z innym,
postąpiłbym honorowo, gdybym wycofał się w milczeniu.
- Tak - zdołała wyszeptać.
- Wiedziałaś, że zamierzam cię prosić, byś została moją hrabiną. Bo cię kocham. Bo
zawsze cię kochałem.
Dlaczego to robił, jeśli nie był szczery? Na co mógł jeszcze liczyć? Spojrzała mu w
111
oczy i zobaczyła, że jest w nich tylko szczerość i smutek.
 Postąpiłbym honorowo, gdybym wycofał się w milczeniu..." Dlaczego więc tego nie
zrobi? Jeśli ją kocha, jak twierdzi, to dlaczego chce, by się dręczyła. Po pierwszym wybuchu,
spowodowanym kompletnym zaskoczeniem, Francis wychodził z siebie, żeby uwolnić ją od
przykrego wrażenia, że go zraniła. Zachował się honorowo, jak dżentelmen, mimo że lubił
odgrywać dandysa, a nawet fircyka.
A jeśli Lionel naprawdę ją kocha? Jeśli naprawdę zamierzał jej się oświadczyć?
Mogłaby wtedy zostać jego żoną, a nie Hartleya. Poczuła znajome oznaki pożądania. Ale
małżeństwo z Hartleyem dawało jej pewniejszą pozycję.
- Kto inny oświadczył mi się pierwszy - powiedziała. - A ja przyjęłam oświadczyny.
Bo tego chciałam.
- Bo go kochasz? - Przysunął głowę trochę bliżej. Spojrzał na jej wargi. - Czy
potrafisz wypowiedzieć te słowa, Samantho?  Bo kocham markiza Carew".
- Moje uczucia do narzeczonego nie powinny nic pana obchodzić, milordzie.
- A uczucia do mnie? - spytał. - Czy możesz mi powiedzieć, Samantho, z całą
uczciwością, że mnie nie kochasz?
- To jest impertynencja - odparła.
- Nie możesz, prawda? - nalegał, błagalnie się w nią wpatrując.
Zacisnęła usta.
Ta scena dręczyła ją przez kilka dni, ale ponieważ tylko dwa tygodnie dzieliły ją od
ślubu, jakoś skupiła się na tym wydarzeniu i przygotowaniach do niego. Wyczekiwała go z
tęsknotą.
Jenny i Gabriel dali znać, że nie przyjadą. Samantha przeczytała list od kuzynki z
rozczarowaniem, lecz jednocześnie z ulgą. Przykro jej było, że nie zobaczy Jenny na ślubie,
obawiała się jednak, że gdyby Thornhillowie przyjechali, natknęliby się gdzieś w Londynie
na Lionela.
Ze swej strony Jenny była bardzo zawiedziona. Ale Gabriel, jak wyjaśniała, nigdy nie
chciał się zgodzić, żeby podróżowała we wczesnych miesiącach ciąży, a tym bardziej w
pózniejszych. Bardzo bał się o nią, o to, że poroni i w ten sposób zrujnuje sobie zdrowie, a do
tego straci dziecko. Również on żałował jednak, że ich nie będzie.
Gabriel mówi, że jest pod wrażeniem Twojego rozsądku, Sam - pisała Jenny. - Spieszą
dodać, że nie chodzi mu o wybór człowieka bogatszego nawet od niego. Ma na myśli
112
serdeczność i dobry charakter markiza Carew.
Mnie natomiast cisną się na usta mocniejsze słowa. Brzydko postąpiłaś, nie mówiąc
nam przed wyjazdem do Londynu, że poznałaś markiza. A fe! A ja tak się gryzłam, kiedy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •