[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mgłą woalki sunął ku niemu z głębi ulicy i przystanął, badając jego twarz. Stahr również
wyglądał obco - w brązowym garniturze z czarnym krawatem stał się dojmująco daleki -
bardziej niż w wieczorowym fraku albo gdy poznali się i był tylko twarzą z głosem w
półmroku.
Stahr pierwszy nabrał pewności, że to ta sama osoba co przedtem: górna część twarzy
należała do Minny, lśniąca skóra z odcieniem śmietanki na skroniach i opalizująca brązem -
zimnym brązem jej wijących się włosów. Mógłby ją objąć i przycisnąć mocno do siebie, jak
kogoś bardzo swojego - znał już puszek na jej karku, układ kręgów na plecach, kąciki jej
oczu, rytm oddechu - nawet fakturę jej sukienek.
- Czy czekał pan tutaj przez całą noc? - spytała głosem podobnym do szeptu.
- Nie ruszyłem się stąd, nie drgnąłem.
I wciąż ten sam problem - nie mieli gdzie pójść.
- Napiłabym się herbaty - zaproponowała - ale tam, gdzie pana nie znają.
- Wygląda na to, że któreś z nas ma złą reputację.
- To prawda - roześmiała się.
- Pojedziemy na wybrzeże - powiedział Stahr. - Do takiego miejsca, gdzie goniła mnie
kiedyś tresowana foka.
- Czy pan sądzi, że ta foka da nam herbaty?
- Możliwe, nie wykluczam, jest tresowana, I nie przypuszczam, żeby pózniej
plotkowała, chyba nie jest aż tak wytresowana. Właściwie co pani chce ukryć?
Po chwili powiedziała lekko: - Może przyszłość - w sposób, który mógł znaczyć
wszystko i nic.
Gdy ruszyli z miejsca, wskazała swój gruchot na parkingu.
- Czy nic mu nie grozi?
- Nie wiem. Zauważyłem, że kręcą się tutaj jakieś typy z czarnymi brodami.
Kathleen spojrzała na niego zaniepokojona.
- Naprawdę? - Zobaczyła, że się uśmiecha. - Wierzę we wszystko, co pan mówi -
powiedziała. - Ma pan tak łagodne usposobienie, że nie rozumiem, dlaczego wszyscy się pana
boją. - Przyjrzała mu się z uznaniem, nieco strapiona jego bladością, którą słoneczny blask
jeszcze podkreślał. - Czy dużo pan pracuje? Czy naprawdę pracuje pan w każdą niedzielę?
Zareagował na jej zainteresowanie z rezerwą, lecz poważnie.
- Nie zawsze. Kiedyś mieliśmy... miałem dom, basen i różne takie rzeczy, w niedzielę
przychodziło trochę ludzi. Grałem w tenisa i pływałem. Teraz przestałem pływać.
- Ale dlaczego? To panu dobrze zrobi. Myślałam, że wszyscy Amerykanie pływają.
- Nogi mi schudły już parę lat temu, i to mnie krępuje. Robiłem wiele różnych rzeczy -
masę rzeczy: grałem w piłkę, kiedy byłem dzieckiem, a nawet tutaj miałem jeszcze boisko,
rozmyła je burza.
- Jest pan dobrze zbudowany - powiedziała w formie komplementu, mając na myśli
tylko jego sylwetkę.
Potrząsnął głową nie przyjmując pochlebstwa.
- Najbardziej mnie bawi praca - powiedział. - Moja praca bardzo mi odpowiada.
- Czy zawsze chciał pan robić filmy?
- Nie. Kiedy byłem młody, chciałem być najważniejszym urzędnikiem, tym, który
wie, gdzie co jest.
Uśmiechnęła się.
- To dziwne. A został pan czymś więcej, o wiele więcej.
- Nie. Wciąż jestem tym właśnie - odparł Stahr. - Bo do tego mam talent, jeśli w ogóle
mam jakiś talent. Kiedy się dostałem tutaj, stwierdziłem, że nikt nigdy nie wie, gdzie co jest. I
odkryłem, że człowiek musi wiedzieć, dlaczego i co gdzie jest. I czy należy to tam zostawić.
Zaczęto wszystko zwalać na moje barki, było to bardzo skomplikowane. Ani się obejrzałem,
gdy już miałem w ręku klucze do wszystkiego. Gdybym je musiał dziś oddać, nikt już nie
wiedziałby, który klucz do jakiego zamka pasuje.
Zatrzymało ich czerwone światło. - Mickey Mouse zamordowana! Randolph Hearst
wypowiada wojnę Chinom! - krzyknął im gazeciarz prosto w twarz.
- Trzeba kupić tę gazetę - powiedziała.
Gdy ruszyli dalej, poprawiła kapelusz i wyprostowała się. Widząc, że patrzy na nią,
uśmiechnęła się.
Była bystra, czujna i spokojna - zalety ostatnio bardzo poszukiwane. Tyle było
wszędzie ospałości - Kalifornię zaludniał tłum znużonych i przegranych ludzi. Wielu
młodych mężczyzn i kobiet przywiozło ze Wschodu zapał i odwagę, które jednak nie
wytrzymywały walki z klimatem. Było publiczną tajemnicą, że w Kalifornii trudno się
zdobyć na ciągły wysiłek; Stahr nie chciał odnieść tej reguły do własnej osoby, skądinąd
wiedział jednak, że przybysze z innych stron przez jakiś czas tryskali energią.
Byli teraz przyjaciółmi. Nie uczyniła żadnego ruchu, gestu, który kłóciłby się z jej
urodą, z jej sylwetką w jakikolwiek sposób. Wszystko było właściwe. Oceniał ją jak ujęcie
filmowe. To nie była szmira ani kicz, to była piękna, czysta robota - w jego własnym
znaczeniu tego słowa, w którym mieściło się poczucie proporcji i smaku: była  przyjemna .
Dojechali do Santa Monica, gdzie kilkanaście gwiazd filmowych posiadało okazałe
rezydencje w enklawach otoczonych gęstym tłumem, jak na plaży pod Nowym Jorkiem.
Pomknęli w dół, w stronę otwartej, błękitnej przestrzeni nieba i morza, potem jechali wzdłuż
brzegu, aż z wolna, spod mrowia ludzkich ciał, zalśnił ponownie to szerszy, to węższy pas
żółtego piasku.
- Buduję sobie dom - powiedział Stahr - niedaleko stąd. Sam nie wiem, po co to robię.
- Może dla mnie - powiedziała.
- Być może. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •