[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Chyba dwutlenek węgla nieco go otępił. Gdyby znów zaczął swoje, cóż, będzie
sześciu na jednego. Chociaż nie wiem czy mogę liczyć na jego studentów, niektórym z nich
palma odbija nie gorzej niż mistrzowi. Proszę spojrzeć na tamtą dziewczynę, która cały czas
bazgrze coś w kącie. Jest przekonana, że Słońce zgaśnie lub wybuchnie, nie pamiętam
dokładnie, i chce ostrzec wszystkich nim umrze. Wiele nam z tego przyjdzie. Ja wolałbym nie
wiedzieć.
Morgan uśmiechnął się mimowolnie, ale nie uważał wcale, by którykolwiek z tych
studentów był szalony. Mogli być ekscent-rykami, mogli też być po prostu genialni, inaczej
nigdy nie pracowaliby z profesorem. Któregoś dnia będzie musiał dowiedzieć się więcej o tej
uratowanej gromadce. Ale to może poczekać, aż każdy własnym przemysłem wróci na
Ziemię.
- Chcę tylko szybko obejść wieżę - powiedział Morgan. - Przekażę opis uszkodzeń na
stację środkową. Nie powinienen grzebać się z tym dłużej niż dziesięć minut. A gdyby nawet,
to proszę nie ściągać mnie siłą.
- A niby jak miałbym to zrobić? - warknął przytomnie Chang, zamykając właz za
Morganem.
56
Widok z balkonu
Zewnętrzne drzwi śluzy uchyliły się bez trudu. Za nimi widniał prostokąt czerni
przecięty w połowie smugą ognistej czerwieni: to barierka zabezpieczająca obiegającą wieżę
kładkę odbijała promienie skierowanych wciąż w górę szperaczy z Ziemi. Morgan zaczerpnął
głęboko powietrza. Czuł się całkiem dobrze, pomachał nawet ręką przyklejonemu do
ilumi-natora w wewnętrznych drzwiach Changowi. Potem wyszedł na kładkę.
Miała ona dwa metry szerokości i zrobiona była z metalowej siatki. Widoczny pod
nogami fragment był w idealnym stanie, nic nie uszkodziło go przez długie lata.
Osłaniając oczy przed bijącym z dołu blaskiem, Morgan ruszył w okólną wycieczkę.
Zwiatło było na tyle silne, że widział świetnie każde wgniecenie czy nierówność powierzchni,
która biegła ku górze niczym autostrada do gwiazd. Bo rzeczywiście była to kosmiczna
autostrada.
Tak jak oczekiwał, eksplozja nie uszkodziła przeciwległego boku wieży. Do tego
trzeba by bomby atomowej, a nie elektrochemicznej. Blizniacze prowadnice spokojnie
czekały na pierwszy pojazd. Pięćdziesiąt metrów ponad galerią sterczały bufory,
zabezpieczenie, którego nikt nie pragnął przetestować. Trudno było patrzeć w górę przy tym
blasku...
Bez pośpiechu, przytulony do gładkiej ściany wieży, Morgan skierował się powoli na
zachód, aż dotarł do pierwszego narożnika. Wtedy odwrócił się i spojrzał na otwarty właz
śluzy... relatywnie bezpieczne schronienie. Potem skręcił za róg.
Poczuł równocześnie strach i uniesienie. Od dawna nie doświadczył niczego
podobnego. Po raz pierwszy, jak pamiętał, zdarzyło się to, gdy nauczył się pływać. Wypłynął
wtedy na głęboką wodę. Chociaż był pewien, że nie ma tu żadnego bezpośredniego
zagrożenia, to jednak niebezpieczeństwo nie zostało jeszcze zażegnane. Wciąż pamiętał o
czuwającym czujniku. Nie cierpiał jednak zostawiać roboty w połowie, a bez dokonania
oględzin nie mógłby uznać misji za zakończoną.
Zachodnia ściana niczym nie różniła się od pomocnej, tyle tylko, że brakowało na niej
drzwi śluzy. Nie było też żadnych zniszczeń, nawet w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca
eksplozji.
Rezygnując z pośpiechu - ostatecznie był na zewnątrz dopiero trzy minuty - Morgan
zajrzał za narożnik i od razu pojął, że nie zdoła okrążyć wieży. Poskręcana kładka zwisała nad
przepaścią, siatka zabezpieczająca zniknęła bez śladu, najpewniej zerwana przez spadający
transporter.
Nie ma co ryzykować, pomyślał Morgan. Nie mógł jednak powstrzymać się przed
zerknięciem na miejsce katastrofy. Chwyciwszy mocno ocalały fragment barierki wychylił się
za narożnik.
Południową ścianę pokrywały trudne do rozpoznania metalowe szczątki skutecznie
blokujące prowadnice. Sam metal zmienił barwę pod wpływem gorąca, jednak inżynierskie
oko oceniło, że paru ludzi z palnikami zdoła w kilka godzin oczyścić pole. W paru słowach
opisał obraz Changowi, który wyraził ulgę i ponaglił Morgana do jak najszybszego powrotu.
- Bez nerwów - odparł Morgan. - Mam jeszcze dziesięć minut i tylko trzydzieści
metrów do przejścia. Nawet wstrzymując oddech dotarłbym cały i zdrowy.
Wolał jednak nie przeciągać struny. Dość przygód jak na jedną noc. Jeśli wierzyć
czujnikowi, to przygód było aż nadto. Od teraz będzie już słuchał pilnie poleceń tej pani.
Wracając do otwartych drzwi śluzy, oślepiony blaskiem bijącym niezmiennie ze Sri
Kandy, przystanął jeszcze na chwilę przy barierce. Długi cień jego osoby biegł po ścianie
wieży w górę, ku nieskończoności. Musiał mieć parę tysięcy kilometrów. Morgan pomyślał,
że gdyby teraz pomachał ręką, to załoga jadącego do  piwnicy transportowca najpewniej
zauważyłaby ten gest. Mógłby przekazać im coś sygnałami Morse a.
Ta fantazja zaowocowała nieco poważniejszą myślą: a może lepiej będzie zaczekać
tutaj i nie ryzykować podróży pająkiem na Ziemię? Ale droga do stacji środkowej, gdzie
mógłby otrzymać należytą pomoc medyczną, potrwa tydzień. Rozsądniej będzie w niecałe
trzy godziny zjechać na Sri Kandę.
Pora wracać do środka, powietrze już się kończy, na dodatek i tak niczego nie widać.
A przecież normalnie, w dzień czy w nocy, musi roztaczać się stąd wspaniały widok. Teraz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •