[ Pobierz całość w formacie PDF ]
brać udziału w wojnach klanów. Ciekawe, ilu z nich przypominało Jo-Ana lub owego
wieśniaka, którego zabiłem w Matsue. Ileż odwagi i inteligencji się marnowało aż żal
byłoby ich nie wykorzystać! Gdybym ich wyszkolił i uzbroił, miałbym tylu ludzi, ilu
potrzebowałem. Tylko czy wojownicy zechcieliby walczyć z nimi ramię w ramię? Czy
też mnie również uznaliby za wyrzutka?
Zaabsorbowany tymi myślami poczułem nagle woń spalenizny, a po chwili dobiegł
mnie wyrazny dzwięk rozmów oraz inne odgłosy ludzkiej aktywności, brzęk siekiery,
trzaskanie ognia. Jo-An zauważył, że odwracam głowę.
Już coś słyszysz?
Przytaknąłem, nasłuchując. Było ich czterech, sądząc po głosach, i być może
jeszcze jeden, który nic nie mówił, lecz charakterystycznie stąpał. Co niezwykłe, nie
słyszałem psów.
Wiesz, że jestem półkrwi Kikuta z Plemienia. Posiadam wiele ukrytych talentów
powiedziałem.
Mimo woli wzdrygnął się lekko owe talenty dla Ukrytych wyglądały jak czary.
Mój ojciec, nawracając się na ich wiarę, odrzucił wszystkie umiejętności Plemienia,
po czym zginął, gdyż złożył ślubowanie, że nigdy już nie będzie zabijał.
Wiem rzekł krótko Jo-An.
Będą mi potrzebne, jeśli mam dokonać tego, czego po mnie oczekujesz.
Plemię to dzieci diabła mruknął, lecz zaraz dodał pośpiesznie: Ale ty, panie,
to co innego.
Uświadomiłem sobie, na jakie zagrożenie naraża się dla mnie, nie tylko ze strony
sił ziemskich, lecz i nadprzyrodzonych. Z powodu swego pochodzenia byłem w jego
mniemaniu równie niebezpieczny jak upiór albo wodnik. Tym bardziej zdumiewała
mnie siła jego przekonań, dzięki której całkowicie złożył w moje ręce swój los.
Zapach dymu stawał się coraz mocniejszy. Na naszych ubraniach i skórze zaczęły
osiadać drobinki popiołu, złowieszczo przypominające śnieg, ziemia poszarzała, aż
wreszcie wyszliśmy na rozległą polanę.
Stało tam kilka pieców węglowych, okrytych mokrą ziemią i darnią, z których
rozpalony był tylko jeden, błyskając czerwienią przez szpary. Trzech ludzi rozbierało
piece i pakowało węgle, kolejny klęczał przy ognisku, nad którym zwisał z trójnoga
parujący czajnik. Czterech byłem jednak pewien, że słyszałem pięciu. Wtem za
moimi plecami rozległy się ciężkie kroki oraz syk odruchowo wciąganego powietrza,
który często poprzedza atak. Odepchnąłem Jo-Ana i jednym susem obróciłem się
twarzą do napastnika.
Największy człowiek, jakiego zdarzyło mi się spotkać, zmierzał ku mnie,
wyciągając ręce a raczej jedną rękę i kikut. Ten widok sprawił, że powstrzymałem
cios. Zostawiłem na ścieżce sobowtóra, po czym przemknąłem za plecy wielkoluda i
krzyknąłem, unosząc wysoko nóż, aby wyraznie zobaczył, że mogę zaraz poderżnąć
mu gardło.
To ja! zawołał Jo-An. To ja, durniu!
Człowiek przy ogniu ryknął śmiechem, węglarze zbliżyli się pędem.
Panie, nie rób mu krzywdy! jęknęli błagalnie. Nie chciał zrobić nic złego. Po
prostu go zaskoczyłeś.
Olbrzym opuścił ręce i stanął z jedyną dłonią odwróconą w geście poddania.
To niemowa wyjaśnił Jo-An. Ale nawet bez ręki jest silny jak dwa woły.
Ciężko pracuje.
Węglarze, najwyrazniej przerażeni, że ukarzę ich największy skarb, rzucili mi się
do stóp i jęli prosić o litość. Dałem im znak, by wstali, i przykazałem lepiej pilnować
swego wielkoluda.
Mogłem go przecież zabić!
Wówczas powitali mnie, jak należy, poklepali Jo-Ana po ramieniu i nie przestając
się kłaniać, zaprosili mnie, bym usiadł przy ogniu. Wręczono mi czarkę herbaty; nie
miałem pojęcia, z czego ją zaparzyli, nigdy nie piłem nic podobnego, ale przynajmniej
była gorąca. Tymczasem Jo-An zwołał na stronie szeptaną naradę, najwyrazniej
nieświadom, że słyszę każde słowo.
Najpierw wyjaśnił, kim jestem, wywołując stłumione okrzyki i dalsze ukłony, po
czym oznajmił, że muszę jak najprędzej dostać się do Terayamy. Po krótkiej
sprzeczce o to, którą drogę wybrać i czy lepiej wyruszyć natychmiast, czy zaczekać
do rana, wszyscy wrócili do ogniska i zasiedli w kręgu, wlepiając we mnie oczy,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]