[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Przy następnym skurczu pokazały się pośladki, plecy i pępowina. Sophie oparła się po-
kusie sprawdzenia tętna noworodka. Im mniej interwencji, tym lepiej. Babka Pearl zaczęła ją
ciągnąć za włosy i pokazywać sine dziecko, lecz Sophie była nieugięta.
- Zaraz - powtarzała. - Zaraz będzie po wszystkim.
Spróbowała odmówić jeszcze jedną modlitwę. Czekała, aż pokaże się klatka piersiowa,
jedno ramię, po nim drugie. Serce jej waliło mocno, lecz zachowała kamienny spokój. Teraz
najtrudniejsze zadanie. Sophie położyła jedną dłoń na karku chłopczyka, a drugą pod policz-
kami, by zapobiec zbyt gwałtownemu wypadnięciu. Udało się. Owinęła noworodka szalem i
zaczęła wycierać, aż złapał oddech. Potem położyła synka na brzuchu mamy. Chłopczyk zapła-
kał, a Sophie miała ochotę zrobić to samo. Lecz nie miała czasu rozczulać się nad sobą. Ramie-
R
L
T
niem otarła pot z czoła. Pokazała babce miejsce, w którym ma zawiązać pępowinę i przeciąć.
Ręce jej się trzęsły, ale jej rola jeszcze nie była skończona. Kiedy wyszło łożysko i trysnęła ja-
sna krew, spojrzała na Pearl i wyjaśniła:
- Muszę wymasować ci brzuch.
Szturchnęła babkę i pokazała, jak masaż przyspiesza obkurczanie macicy. Babka kiwnęła
głową i dłonią nakryła dłoń Sophie.
Jedna z ciotek przyłożyła dziecko do piersi Pearl. Chłopczyk zakwilił i zaczął ssać.
Sophie odetchnęła głęboko. Nie była już potrzebna.
ROZDZIAA DZIEWITY
Leviemu wydawało mu się, że minęły godziny, odkąd Sophie zniknęła z kobietami.
Przechadzał się tam i powrotem w cieniu drzewa, nie odrywając oczu od wejścia do chaty.
Dla zabicia czasu usiłował porozumieć się na migi z dziećmi i jednocześnie ocenić ich
stan zdrowia, a w końcu udało mu się nawiązać jaki taki kontakt z jedynym starszym mężczy-
zną, który był bardziej rozmowny. Kilkakrotnie podchodził do strumienia, lecz kiedy pił, my-
ślał o tym, jak bardzo Sophie musi być spragniona.
Napełnił jej butelki, by mogła się napić, jak tylko wyjdzie, i zmoczył kawałek materiału,
by mogła się obmyć.
Wyrzucał sobie, że powinien ujawnić, że jest lekarzem, albo przynajmniej spytać, w
czym może pomóc. W miarę jak nieobecność Sophie się przedłużała, Leviego dręczyły coraz
silniejsze wyrzuty sumienia.
Nie miał wielkiego doświadczenia w położnictwie, lecz doskonale wiedział, że w kry-
tycznych sytuacjach dobrze jest mieć przy sobie kogoś, z kim można wymienić uwagi. Co dwie
głowy to nie jedna.
Jako lekarz wybrał specjalizację, w której działał w pojedynkę, w której sukces zależał
od sprawności manualnych. Decyzję podjął, kiedy starszy brat stracił wzrok. Na swoim polu
odnosił spore sukcesy, lecz ostatnie dwa lata były ciężkie. Po śmierci Darli harował bez prze-
rwy i, jak teraz to sobie uświadamiał, omal się nie wypalił. Dopiero przy Sophie przypomniał
sobie, co to znaczy się śmiać.
A może wypadek helikoptera, z którego ledwo uszli z życiem, podziałał na niego tak po-
budzająco?
R
L
T
To jednak nie zmniejszało poczucia winy wobec Sophie. W jego życiu było kilka kobiet,
pojawiały się i odchodziły, ale wobec żadnej nie czuł się aż tak nie w porządku, jak wobec niej.
Sophie to istny gejzer pozytywnej energii.
Kiedy Sophie w końcu wyszła z chaty, Leviemu kamień spadł z serca. Obserwował, jak
bierze głęboki oddech. Podziwiał jej zdolność regeneracji świadczącą o sile charakteru.
Z wnętrza chaty dobiegał płacz noworodka. Ta kobieta nie przestawała go zadziwiać.
Przez jedno mgnienie wydawało mu się, że w jej oczach dostrzega błysk radości na swój
widok, co tylko spotęgowało jego wyrzuty sumienia.
Sophie miała ochotę rzucić mu się na szyję i w jego ramionach szukać pocieszenia. Ale
musiała się umyć i napić i nie myśleć o wszystkich rzeczach, które mogły się nie udać, ale się
udały.
- Sophie? - Levi wziął ją pod ramię, podprowadził pod drzewo, usadził w cieniu i podał
jej butelkę z wodą. Sophie zamknęła oczy i wypiła duży łyk. - Jeszcze jeden cud na twoim kon-
cie?
Otworzyła oczy, powiodła wzrokiem po otaczającej ich równinie i westchnęła.
- Poród pośladkowy. Wszyscy mieliśmy niebywałe szczęście.
Dopiero teraz ogarnęło ją śmiertelne zmęczenie. Oparła się ciężko o pień drzewa.
- Przyniosę ci więcej wody - zaofiarował się Levi. - Tymczasem obmyj się tym - podał
jej mokrą szmatę - a jak odzyskasz trochę sił, pójdziesz się umyć w strumieniu.
Oderwał rękawy od koszuli i zmoczył! No, no. Zaskoczył ją. Kiedy jej je podał, miała
ochotę go wyściskać, a nawet, co za szalony pomysł, pogładzić pięknie wyrzezbione mięśnie.
Było coś w tych nagich ramionach, co ją podniecało, chociaż dotychczas nigdy tego nie zauwa-
żyła. Może chodziło tylko o ramiona mężczyzn, którzy dawali jej to, czego w danej chwili bar-
dzo potrzebowała?
Jej zafascynowanie musiało odbić się na twarzy, bo Levi uśmiechnął się do niej półgęb-
kiem i rzekł:
- Właśnie wracam ze sklepu. Masz ochotę na śliwkę kakadu?
Mimowolnie zachichotała. Pewnie to objaw histerii, pomyślała zaskoczona własną reak-
cją, rozładowanie napięcia, lecz jej nastrój zdecydowanie się poprawił.
Miło jej się zrobiło, że Levi troszczy się o nią. Wytarła ręce, potem czystym rogiem wil-
gotnego rękawa twarz. To lepsze niż setka maseczek, jakie ten kanalia Brad mi fundował, po-
myślała.
R
L
T
Zaczynała darzyć Leviego coraz większą sympatią, jednak nie miała zamiaru tracić dla
niego głowy. Musi mieć się na baczności, chociaż będzie jej bardzo trudno. Przy nim czuła się
pełna werwy. Wyjątkowa. Mogła na niego liczyć. Schować się w jego silnych ramionach, kiedy
potrzebowała. Nie, nie zakochała się w nim. Nie ma mowy! Ale dobrze, że jest tu ze mną, po-
myślała.
- Widzę, że coraz lepiej dajesz sobie radę w buszu - zauważyła.
Nie odpowiedział, tylko skrzywił się, a jej dobry nastrój prysł. Levi spojrzał w bok, po-
tarł kark i rzekł:
- Mam ci coś do powiedzenia.
Sophie poczuła ucisk w żołądku. Zastanawiała się, ile złych wiadomości człowiek może
znieść jednego dnia.
- Niech to będzie coś pozytywnego. Proszę!
- Wydaje mi się, że nasz tropiciel z włócznią wracał skądś, skąd wzywał pogotowie lot-
nicze dla tej rodzącej dziewczyny. Kiedy przylecą, skorzystamy z ich radia.
- Fantastycznie!
Cała ta potworna przygoda nareszcie się skończy. W nie najdalszej przyszłości dotrze do
domu, wezmie prysznic, napije się herbaty i może razem z Levim, i z Odette i Smileyem, po-
prawiła się szybko, zjedzą na kolację stek, o jakim marzy. Nie, nie chce słyszeć żadnych złych
wiadomości.
Bose ciemnoskóre dzieci, chichocząc, zbiły się w gromadkę i rzucały w ich stronę nie- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •