[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pół słowa, pochylając się leciutko do przodu, chwytał sosjerkę lub pieprzniczkę, i
pytająco spoglądał na Cyncynata, który zresztą w ogóle nie tykał jedzenia, tylko
wciąż tak samo spokojnie, starannie i pilnie przekładał nóż z miejsca na miejsce.
- Pańskie spostrzeżenie - powiedział wesoło M sieur Pierre, zwracając się do
naczelnika wydziału ruchu ulicznego (naczelnikowi udało się wtrącić swoje trzy
grosze i teraz rozkoszował się przedsmakiem czarującej odpowiedzi) - pańskie
spostrzeżenie przypomina mi znany kawał o tajemnicy lekarskiej.
- Prosimy opowiedzieć, nie znamy go, ach, prosimy - odezwały się zewsząd
błagalne głosy.
- Dobrze więc, proszę państwa - zgodził się M sieur Pierre. - Przychodzi do
ginekologa...
- Przepraszam, że przerwę - powiedział pogromca lwów (siwy wąsacz z
pąsową wstęgą jakiegoś orderu na piersi) - ale czy jest pan pewien, że ten kawał
nadaje się dla uszu... - wyraziście wskazał wzrokiem Cyncynata.
- Najzupełniej, najzupełniej - surowo odpowiedział M sieur Pierre - nigdy
bym sobie nie pozwolił na najmniejszą nieprzyzwoitość w obecności... - Tak więc,
przychodzi do ginekologa stara dama (M sieur Pierre lekko wysunął dolną wargę).
 Zachorowałam - mówi - na dość poważną chorobę i boję się, że na nią umrę .  Jakie
są objawy? - pyta lekarz.  Głowa się trzęsie, doktorze... - i M sieur Pierre,
mamlając i trzęsąc się, zaczął udawać staruszkę.
134
Goście wybuchnęli głośnym śmiechem. Na drugim końcu stołu głuchy sędzia,
boleśnie się krzywiąc, jakby cierpiał na zaparcie śmiechu, nieledwie wpychał duże
szare ucho w usta sąsiada, chichoczącego sobka, i ciągnąc go za rękaw, błagał, żeby
mu powtórzyć słowa M sieur Pierre a, który tymczasem zazdrośnie śledził przez całą
długość stołu losy swego kawału i odetchnął dopiero wtedy, kiedy ktoś zaspokoił
wreszcie ciekawość nieszczęśnika.
- Pański nadzwyczajny aforyzm, że życie jest tajemnicą lekarską - odezwał się
dyrektor fontann miejskich, tak pryskając kropelkami śliny, że wokół jego ust
formowała się tęcza - doskonale pasuje do pewnego dziwnego wypadku, jaki zdarzył
się niedawno w rodzinie mojego sekretarza. Proszę sobie wyobrazić...
- No i jak, Cyncynacik, masz stracha? - spytał pełnym współczucia szeptem
jeden z jaśniejących barwami służących, nalewając mu wina; Cyncynat podniósł na
niego oczy - był to jego szwagier kpiarz: - Masz stracha, co? No to nasze
kawalerskie! U żywota kresu strzel sobie xeresu...
- Co to ma znaczyć? - M sieur Pierre chłodno osadził gadułę i ten, garbiąc się,
szybko się usunął - i oto już pochylał się z butelką nad ramieniem kolejnego gościa.
- Panowie! - zawołał gospodarz, podnosząc się z krzesła i trzymając na
wysokości wykrochmalonej piersi puchar z bladożółtym, lodowatym napojem. -
Proponuję toast za...
- Gorzko! - zawołał któryś z gości i pozostali podchwycili okrzyk.
- Bruderszaft, zaklinam pana... - zmienionym głosem, cicho, z twarzą
wykrzywioną błaganiem zwrócił się M sieur Pierre do Cyncynata - proszę mi tego
nie odmawiać, zaklinam pana, zawsze, zawsze się tak robi...
Cyncynat obojętnie skubał zwinięte w trąbkę koniuszki płatków mokrej białej
róży, którą machinalnie wyjął był z przewróconego wazonu.
-... Mam wreszcie prawo żądać tego - konwulsyjnie wyszeptał M sieur Pierre
- i nagle, z wymuszonym, urywanym śmiechem, wylał ze swego pucharu kropelkę
wina na ciemię Cyncynata, a potem pokropił także siebie.
135
- Brawo, brawo! - rozlegało się zewsząd, i sąsiad odwracał się do sąsiada,
patetyczną mimiką wyrażając zdumienie i zachwyt, i dzwięczały, trącając się,
nietłukące puchary, i jabłka wielkości głowy dziecka połyskliwie piętrzyły się pośród
kiści granatowych, jakby zakurzonych winogron na srebrnym okręcie o stromej
piersi, i stół zdawał się wznosić jak stok diamentowej góry, i w mgłach plafonowych
malowideł wędrował - roniąc łzy, roniąc skry - wieloręki żyrandol, nadaremnie
szukając cichej przystani.
- Jestem wzruszony, wzruszony - mówił M sieur Pierre; po kolei podchodzili
do niego goście, żeby mu pogratulować. Niektórzy potykali się przy tym, ktoś
śpiewał. Ojciec strażaków miejskich był nieprzyzwoicie pijany; korzystając z
zamieszania, dwu służących próbowało go cichcem wyprowadzić, on jednak
poświęcił poły fraka, jak jaszczurka poświęca ogon, i został. Czcigodna pani kurator,
oblewając się plamistym rumieńcem, cofała się w pełnym napięcia milczeniu, broniąc
się przed naczelnikiem wydziału zaopatrzenia, który figlarnie celował w nią palcem,
podobnym do marchewki, jakby ją chciał przekłuć lub połaskotać, i przez cały czas
powtarzał:  Ti-ti-ti .
- Panowie, przechodzimy na taras - oznajmił gospodarz i w tym samym
momencie brat Marfińki i syn świętej pamięci doktora Sinieokowa z grzechotem
drewnianych obręczy rozsunęli draperię: w kołyszącym się świetle malowanych
lampionów ukazała się kamienna weranda, zamknięta w głębi podobnymi do kręgli
słupkami balustrady, między którymi gęsto czerniały dwudzielne bloki nocy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •