[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bu.
Devlyn zamarł. Miał wrażenie, że się przesłyszał. Przez chwilę panowała cisza. Po
chwili Horatio odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął śmiechem.
- Jest naprawdę ostra, Devie. Nie wypuszczaj jej z rąk.
Devlyn, przyzwyczajony do uprzejmych negocjacji, nie wiedział, co odpowiedzieć.
- A jeśli chodzi o zyski z tej inwestycji, to chciałam przedstawić panu konkretną
propozycję. - Devlyn docenił, że zachowywała się jak wytrawny negocjator.
Horatio spojrzał na nią ze smutkiem w oczach.
- Skarbie, lekarz twierdzi, że błękitne pastylki zle wpływają na serce, a moje i tak
jest słabe, ale twoja propozycja mi pochlebia.
- Chciałam przywołać pana do porządku - zaczęła, rumieniąc się. - Ale proszę się
zgodzić. Czuję, że pan sam tego chce.
Starszy pan wypił łyk wina, którego cena wynosiła siedemdziesiąt pięć dolarów za
butelkę.
- Oddałbym cały swój majątek za tę kobietę.
- Nie jest na sprzedaż - odparł Devlyn. - A nawiasem mówiąc, to była szowini-
styczna uwaga.
- Mam osiemdziesiąt sześć lat i mogę mówić wszystko, co mi tylko ślina na język
przyniesie. - Pogładził dłoń Gillian. - Nie zamierzałem cię urazić. Wybaczysz sta-
ruszkowi, prawda?
Gillian ścisnęła jego kościstą, zdeformowaną dłoń.
- Oczywiście. A teraz zechce pan wysłuchać mojej propozycji?
- Jasne - powiedział z młodzieńczym błyskiem w oku.
- Nie wiem, czy pan słyszał, że rodzina Wolffów zamierza wybudować szkołę pod-
stawową w naszym miasteczku. Burton nigdy nie miało szkoły. Wszystkie dzieci, nawet
te najmłodsze, musiały pokonywać rano długą drogę autobusem do szkoły i w ten sam
L R
T
sposób wracać. Gdyby wyłożył pan kilkaset tysięcy dolarów na ten projekt, nadalibyśmy
szkole pana imię. Moglibyśmy tak zrobić, prawda? - Spojrzała wymownie na Devlyna.
Westchnął i skinął głową. Pogodził się z faktem, że spotkanie przybrało nowe tony.
- Czy nie byłoby wspaniale uczestniczyć w projekcie dla dobra setek, a w przyszło-
ści tysięcy dzieci? Zostawiłby pan po sobie trwały ślad dla potomnych, a za życia mógł-
by pan pełnić funkcję konsultanta.
- Chwileczkę - przerwał Devlyn.
Czuł, że pętla zaciskała mu się wokół szyi. Kolejny raz próbował pomóc kobiecie
w potrzebie i sytuacja zaczynała wymykać mu się spod kontroli.
- Właśnie zatrudniłem ciebie. Nie stać nas na kolejnego pracownika.
Horatio uśmiechał się, z wyraznym zadowoleniem obserwując konsternację Devly-
na.
- Mogę pracować za dolara dziennie. I raz w tygodniu obiad z Gillian. Sam na sam.
- Pięć dolarów dziennie i bez żadnych figli z moją dziewczyną.
- Nie jestem twoją dziewczyną. Biurowe romanse rzadko się dobrze kończą.
- Nie mamy tu biura, chyba że chcesz jechać ze mną do Atlanty.
- Za daleko. Musimy sobie jakoś poradzić tu na miejscu. Dziękuję, panie Clement.
Sądzę, że osiągnęliśmy porozumienie, ale musi pan jeszcze dogadać się z Devlynem w
sprawie Mexico City.
Horatio ze smutkiem pokręcił głową.
- Zwiat schodzi na psy. Młody biznesmen potrzebuje kobiety, żeby przekonać sta-
ruszka do swoich racji. Tak mnie wykołujecie, że na starość wyląduję w domu opieki.
- Nie to było moim zamiarem. Pewnie przesadziłam z darowizną na szkołę. Proszę
zająć się transakcją z Devlynem i zapomnieć o mojej propozycji.
Devlyn westchnął.
- Ten  biedny stary człowiek" mógłby kupić cały stan Wirginia, gdyby tylko był na
sprzedaż. Nie przejmuj się tym, co mówi.
- Okaż więcej szacunku starszym. - Gillian skarciła go wzrokiem.
- Właśnie, Devie. Możesz pocałować mnie w tyłek.
L R
T
- Panowie, wystarczy. - Uniosła dłoń. - Zachowujecie się jak dzieci. Podpiszcie
dokumenty i sprawa będzie załatwiona.
- Niepotrzebne są żadne papiery. To umowa dżentelmeńska, prawda, Horatio?
W odpowiedzi starszy pan wyciągnął do niego rękę.
- Zgoda, chłopcze.
- Dziękuję. - Devlyn uścisnął dłoń Horatia. - Jesteś starym skąpcem, ale tej inwe-
stycji nie będziesz żałować.
Tego wieczoru Gillian poznała Devlyna na nowo. Mógł przecież odbyć to spotka-
nie w biurze w pół godziny. Zadał sobie jednak trud, żeby zaprosić starszego pana na
obiad z wykwintnym winem. O ile się nie myliła, żartobliwe negocjacje sprawiały Dev-
lynowi frajdę.
Powrotna podróż do rezydencji przebiegała w milczeniu.
Gillian kolejny raz zastanawiała się, czy dobrze zrobiła, przyjmując ofertę pracy.
Nie miała jednak wielkiego wyboru. Nie chciała być zależna finansowo od ciężko pracu-
jącej matki, a w lokalnych szkołach nie było wolnych miejsc.
- Jak długo znasz Horatia? - Przerwała niezręczną ciszę.
Spojrzał na nią z ukosa, na chwilę odrywając wzrok od drogi.
- Pierwsze wspomnienie spotkania z Horatiem wiąże się z moimi piątymi urodzi-
nami. Podarował mi wtedy kucyka ze słowami, że chłopiec w moim wieku powinien za-
cząć się uczyć jezdzić konno. Byłem przestraszony, ale postanowiłem nie pokazywać te-
go po sobie. Horatio przyjeżdżał raz w tygodniu przez kolejne sześć miesięcy i uczył
mnie utrzymać się w siodle.
- Musiał cię bardzo kochać.
- Z pewnością. Szorstka powierzchowność kryje złote serce, ale tylko w relacjach
osobistych. W interesach bywał trudny we współpracy.
- Ma jakąś rodzinę?
- W bardzo młodym wieku ożenił się, ale jego żona zmarła w połogu. Myślę, że to
zdarzenie bardzo zbliżyło go do mego ojca. Zostali serdecznymi przyjaciółmi. Horatio
nigdy nie spotkał kobiety, którą darzyłby takim uczuciem jak zmarłą żonę, więc pozostał
samotny.
L R
T
- To bardzo smutne.
- Nie prowadził życia pustelnika i potrafił czerpać z niego pełnymi garściami, ale
na zawsze zachował zmarłą w pamięci.
- To tak jak twój ojciec i stryj. Oni też nie weszli w ponowne związki małżeńskie,
ale... przyjaznili się z kobietami?
- Jeśli nawet tak było, to nic o tym nie wiedziałem. Poświęcili całe życie dzieciom.
Chcieli nam zapewnić bezpieczeństwo, wykształcenie i szczęście. Przeżyli straszną tra- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •