[ Pobierz całość w formacie PDF ]
liczne szkielety zaplątane w ich zwoje dawno już zbyły się ciał. Nawet widok poprzedników nie
przekonał Rope'a, by wziąć nogi za pas. Ostatecznie trzymał się z dala od ścian, a drużyna przeklętego
grabarza jakoś przeszła. Był już w połowie jaskini, gdy bez ostrzeżenia ze ściany wystrzeliła wiązanka
lepkich macek. W jednej chwili skrępowany legł pod ścianą. Zaraz potem nadspodziewanie szorstkie
pnącza zdarły zeń ubranie i wczepiły się w ciało.
Leżał już trzeci dzień wysysany i trawiony po trochu. Dlaczego jeszcze nie oszalał? Nie wiadomo.
Chciał umrzeć, gdybyż mógł sięgnąć po sztylet! Nie był zbyt subtelnym człowiekiem, lecz teraz pojął, co
cierpiały porywane i dręczone na różne sposoby ofiary - ci, którzy mieli czelność narazić się Księciu
Nocy.
Nagle poczuł czyjeś dłonie na głowie, a potem na piersi. Jednak mi odbiło - pomyślał z ulgą. Zmierć
będzie już łatwa.
- Wstawaj, człowieku - posłyszał znajomy głos. A potem ktoś złapał go za ramiona i wywlókł z
pułapki. Gdy Rope oprzytomniał, był już napojony, ubrany i siedział w kucki u wejścia do Bramy,
spoglądając w naznaczone tłustym brudem i cierpieniem oblicze Elizabediatha Moncka.
- Powtórz Wielkiemu Goerthowi, iż Monck zawsze spłaca długi. Oddaj to złoto i opowiedz wszystko,
co cię spotkało. %7łegnaj. Moi przyjaciele zginęli... okropną śmiercią. A ja... nie chcę żyć.
Grabarz wstał, podszedł do pierwszego zwoju zarastającego ściany ohydztwa. Rope krzyknął, gdy
pnącza wystrzeliły, by pochwycić Moncka. W przyćmionym świetle błysnęło ostrze i grabarz z nożem
wbitym w pierś padł w gęstwę znikając w jej objęciach.
Wstrząśnięty rozbójnik patrzył na skłębione na ciele Moncka wężowate sploty, potem opuścił wzrok na
trzymaną w ręku szczerozłotą klamkę.
- To chyba zamyka sprawę - mruknął cicho. Oczywiście nie miał zamiaru nic oddawać Księciu Nocy.
Taka ilość złota pozwalała otworzyć zyskowny interes w każdym mieście Ocalonej Krainy. Zamtuz,
może połączony ze stołami do gry w trik-traka?
Chociaż? Gdyby tak jednak udać skruchę i wrócić do jaskini z ogniem? Splądrować grobowiec
Daggera i zostać prawą ręką Wielkiego Goertha?
Pokiwał głową i nie patrząc już na zwłoki głupca, który spoczywał o dwa sążnie od niego, wyszedł z
jaskini.
* * *
Stali na przełęczy Vari. Monck z lubością wdychał ostre powietrze i grzał twarz w bladych promieniach
póznojesiennego słońca. Czekali na wysłanych przodem Annikę i Vita.
- A co jeżeli zbóje przyjdą z ogniem?
- Horror Daggera to w połowie rośliny, a w połowie zwierzęta. Nie rozmnażają się. Chyba... żeby
poddać je wysokiej temperaturze. A wtedy czynią to błyskawicznie.
- Francine zachichotała.
- Masz talent, Monck. %7ładen komediant nie odegrałby sceny śmierci lepiej. Choć pewnie dopiero złota
klamka przekonała głupca ostatecznie. Pewnie jej nie odda, ale wieści o naszej zagładzie dotrą do
Goertha. Jesteśmy wolni i bezpieczni! Ucałowałabym cię, ale ciągle jeszcze zalatujesz maścią.
- No, ty też nie jesteś czyściutka - odgryzł się Elizabediath i położył rękę na smukłej szyi dziewczęcia,
by zetrzeć smugę tłustego brudu - pozostałość po Kluczu Daggera, mazidle zniechęcającym monstra
bramy skutecznie, choć na krótko.
Ledwie to uczynił, gdy dobiegł go podniesiony głos Anniki:
- ...jak on się o nią martwił, jak o nią dbał. Prawdziwie szlachetny kawaler...
Komu tak opowiada?" - pomyślał, zaciekawiony, i wtedy zza głazu wyjechała... Wielka Kapłanka
Etiny, spadkobierczyni tradycji najgrozniejszych czarodziejek z Palenk. Katrina. Jego ukochana.
Zdjął dłoń z szyi Francine. Zbyt pózno. Katrina zeskoczyła z wierzchowca. I szła ku niemu. Wysoka,
szczupła, ciemnowłosa. Oczy miała lodowate, a twarz bladą.
Oj, chyba nie z zimna...
Odgłos wiatru dmącego znad Tuan Dagger do złudzenia przypominał złośliwy rechot.
I kto tu jest w opresjii?" - pomyślał ponuro i z lekką paniką Elizabediath Monck - no kto?!"
Tomasz Bochiński
[ Pobierz całość w formacie PDF ]