[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Po raz pierwszy uświadomiła sobie powagę sytuacji. Dotychczas, mimo
incydentu z kamieniem i złośliwościami komentarzy prasowych, nie zdawała
sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie stale zagrażało Steve'owi. Teraz
doznała nagle wrażenia, że miasto, w którym się urodziła i wychowała, jest
ogromną, betonową dżunglą.
Czekała cierpliwie, ale napięcie rosło w niej z minuty na minutę.
Wreszcie Paul wrócił.
Opowiedział jej, że nastawił złamaną rękę. Natychmiast po wywołaniu
obejrzał zdjęcia rentgenowskie czaszki. Z ponurą miną oznajmił, że Steve ma
pękniętą czaszkę.
- Jutro rano znów obejrzę zdjęcia. Steve potrzebuje teraz stałej opieki. To
już jest pani zadanie: sprawdzanie co pół godziny wszystkich funkcji
życiowych i badanie reakcji na bodzce. Leży na szóstym piętrze, tylko tam
było wolne łóżko. Siostry mają pełne ręce roboty, są tylko dwie na trzydziestu
sześciu pacjentów. Jakimś cudem udało się załatwić prywatną pielęgniarkę.
Schodziła właśnie z dyżuru i chciała iść do domu. Przekonałem ją, żeby
przynajmniej na dzisiejszą noc została przy Stevie. Na jutrzejszy dzień pew-
nie kogoś znajdę, ale martwi mnie, że nie ma nikogo na zmianę. %7ładna
pielęgniarka nie chce pracować od trzeciej do jedenastej. - Niecierpliwie
machnął ręką. -Ale teraz zawiozę panią do domu - zaproponował. -
Wciąż pani mieszka u tych ludzi... zaraz, nazywają się chyba Forresterowie,
prawda?
Przytaknęła, zajęta w myślach czymś innym. Zająwszy miejsce w
samochodzie, powiedziała z namysłem:
- Proszę, niech pan posłucha, przecież ja mogłabym przejąć jutrzejszą
zmianę. Jeśli zwolniłby mnie pan na kilka godzin z przychodni, mogłabym
pojechać prosto do kliniki. Wprawdzie nie dotarłabym tam wcześniej niż na
RS
66
piątą, ale to oznaczałoby, że Steve tylko parę godzin będzie bez stałej opieki.
Chętnie się tego podejmę.
- Naprawdę? - odwrócił szybko głowę i spojrzał na nią. - Rzeczywiście
chce pani pracować cały dzień w przychodni, a potem wieczorem spędzić
jeszcze sześć godzin w klinice? Dlaczego, Becky? - Jego głos nabrał ostrości.
Dlaczego to takie ważne dla pani?
Nie mogła zdradzić prawdziwego powodu. Właściwie sama nie wiedziała,
dlaczego chciała wziąć na siebie ten obowiązek. Może czuła się
współodpowiedzialna za to, co się stało, bo Steve wybrał tę ciemną uliczkę z
jej powodu i w pewnym sensie przez spotkanie z nią został tak brutalnie
pobity.
Ale czuła też coś więcej. Jej serce było obecnie otwarte dla innych ludzi,
wrażliwe na ludzkie cierpienie. Sumienie mówiło jej, że musi pomóc
Steve'owi. Walczył o oczyszczenie miasta z bandytyzmu i o wyplenienie
gangsterskich metod politycznego działania.
Nie doczekawszy się odpowiedzi, Paul odezwał się znowu:
- No cóż, w końcu to nie jest moja sprawa. Cieszę się , że przejmuje pani
wieczorną zmianę.
Kiedy po kilku minutach znalezli się pod domem Forresterów, powiedział
na pożegnanie:
- Dziękuję, Becky, za wszystko. Pani pomoc jest nieoceniona.
Z radości aż się zarumieniła. Nawet jeśli doceniał tylko jej pracę, było to
lepsze niż nic. W holu czekała na nią pani Forrester.
- Ma pani gościa - oznajmiła. - Jakiś pan czeka na panią w salonie.
W oczach pani Forrester lśniła skrywana ciekawość, ale szybko wycofała
się do kuchni, pozostawiając Becky sam na sam z owym nieoczekiwanym
przybyszem.
Młody mężczyzna przedstawił się jako Samuel Hayward. Poinformował ją,
że prowadzi śledztwo w sprawie napadu na Steve'a Pryora. Poprosił Becky,
żeby wyczerpująco opisała całe zdarzenie.
Zaczęła opowiadać. Mogła podać tylko przybliżony opis obu zbirów.
Wiedziała, że jej zeznania niewiele pomogą w odnalezieniu sprawców
napadu. Ale i tak było rzeczą wątpliwą, by sprawa została wyjaśniona.
Paul był zdania, że policją kierowali ludzie związani z kliką burmistrza.
Nawet gdyby sprawcy zostali odnalezieni, Becky nie wierzyła, że poniosą
należytą karę.
- Niestety, nic więcej nie potrafię powiedzieć - zakończyła opowiadanie.
RS
67
Nagle coś ją tknęło. Przyszło jej na myśl, że nie tylko ona widziała z bliska
obu mężczyzn. Był jeszcze inny świadek.
- Augusta Shelburne! - wykrzyknęła. - Ona też tam była. Jeden z mężczyzn
zderzył się z nią i spadł mu z głowy kapelusz. Podniósł go i musiał odsłonić
na chwilę twarz. Może pani Shelburne panu pomoże.
Hayward zanotował skrupulatnie nazwisko i adres pani Shelburne. Potem
opuścił dom.
Becky poczuła się teraz trochę nieswojo. Może postąpiła niewłaściwie,
wciągając małą staruszkę w całą tę sprawę. Pani Shelburne, opowiadająca
cięgle nieprawdopodobne historie o swoim życiu, nie była być może zdolna
do przekazania policji tego, co naprawdę widziała. Rzeczywistość i fantazja
zdawały się ustawicznie mieszać w starej głowie.
Becky z niechęcią przyznała się sobie samej, że najprawdopodobniej
wplątała tę kobietę w sytuację, która na pewno nie pomoże jej odzyskać
równowagi umysłu.
Następnego dnia Paul zwolnił Becky przed czwartą. Zaproponował jej
nawet, że opuści na chwilę przychodnię i zawiezie ją do kliniki.
Odrzuciła tę propozycję, wiedziała bowiem, że nawet po jego krótkiej
nieobecności w przychodni wywróci się do góry nogami cały porządek dnia.
Powiedziała mu, że spacer dobrze jej zrobi.
Steve leżał nieprzytomny. Kilka razy ocknął się na chwilę i mruczał do
siebie coś, czego nie można było zrozumieć. Siostra oddziałowa, do której
Becky zgłosiła się na dyżur, znała ją jeszcze z czasów szkolnych.
- Robi pani postępy - zauważyła z lekką ironią. -Dopiero rok temu ostatni
egzamin, a teraz już prywatne dyżury przy takiej osobistości...
Przytyki tego rodzaju i dwuznaczne spojrzenia nie zdołały wyprowadzić
Becky z równowagi. Była tu tylko dlatego, że potrzebował jej Steve.
Wszystko inne się nie liczyło. A już na pewno nie wzięła tych dyżurów po to,
żeby wynosić się nad szkolne koleżanki.
Pochyliła się nad swym pacjentem i zaczęła przygotowywać się do
wykonania pierwszego badania, gdy naraz usłyszała na korytarzu leciutki
stukot obcasów. Do sali wkroczyło różowe zjawisko: Alice. W fartuchu
wolontariuszki wyglądała uroczo. Jej oczy płonęły ciekawością. Krzywym
spojrzeniem obrzuciła czepek i wygodne buty na płaskim obcasie, które
Becky miała na sobie.
- A więc przyszłaś tu, żeby opiekować się Steve'em. Jakie to szlachetne!
Ale jeśli sądzisz, że wkradniesz się w ten sposób w jego łaski, to bardzo się
RS
68
mylisz. Steve to nie byle kto. Ma spore szanse zostać pierwszym obywatelem
tego miasta. Poza tym to mnie przysługuje prawo starszeństwa.
Była to czysta złośliwość, ale Becky nie dała się sprowokować i spokojnie
odpowiedziała:
- Alice, skoro już tu pracujesz, to wracaj z łaski swojej na oddział. Będąc
ochotniczką, łamiesz przepisy spacerując sobie po klinice.
Kuzynka zaśmiała się pogardliwie.
- Bawimy się w przełożoną, co? A co zrobisz, jeśli nie posłucham? Złożysz
skargę? Wyrzucisz mnie?
Po tych słowach wyszła, dumnie zadzierając do góry blond głowę.
Zgodnie z poleceniem Paula, Becky co trzydzieści minut kontrolowała
funkcje organizmu Steve'a. Obserwowała oddech, mierzyła ciśnienie, puls i
temperaturę. Sprawdzała, czy zrenice reagują na światło i próbowała
przywrócić Steve'a do przytomności.
Bez skutku.
Sprawdziła, czy igła kroplówki nie wysunęła się z żyły w zdrowej ręce;
[ Pobierz całość w formacie PDF ]