[ Pobierz całość w formacie PDF ]

i podnios³a w ramionach jak wi¹zkê chrustu. Próbowa³a wyrwaæ ostat-
ni z zaciSniêtej piêSci Gwiezdnego ¯eglarza. Martwa d³oñ trzyma³a
mocno. Darrissea szarpnê³a prêt. Martwa rêka wraz z prêtem ode-
rwa³a siê od tu³owia. Darrissea krzyknê³a, szeroko otworzy³a oczy.
Skóra wewn¹trz by³a pusta, jak rêkawica. Darrissea dotknê³a sym-
bionta stop¹, nacisnê³a mocniej. Pusta pow³oka ust¹pi³a pod naci-
skiem. Skóra brzucha zapad³a siê i zetknê³a z plecami. OSwietli³a
ziemiê. Na mule zobaczy³a Slady go³ych stóp wychodz¹ce z wody.
Posz³a za nimi do kêpy nadpalonego mchu.
Na ziemi, miêdzy dwoma pniami le¿a³ nagi, wysoki mê¿czy-
zna. Mia³ krótkie, z³ote w³osy i cia³o pokryte oparzelinami. Do-
tknê³a jego ramienia, ¿eby sprawdziæ, czy ¿yje. Mê¿czyzna uniós³
siê, popatrzy³ na ni¹ szeroko rozwartymi oczami.
 Pomocy!  powiedzia³ g³osem Phylomona.
Mahkawn spoczywa³ w ramionach Pirazhy. Jej piêkne cia³o pokry-
te by³o potem. S³oñce póxnego poranka zalewa³o pokój Swiat³em. Syno-
wie i córki wszechmocnego wybiegli ju¿ na ulicê, ¿eby siê pobawiæ.
Powoli budzi³ siê ze snów. Teraz le¿a³ zadowolony. Straci³ co
prawda ³aski Tantosa i nie pozwolono mu dowodziæ operacj¹ prze-
ciwko kreatorom, ale wynagrodzi³ to sobie w inny sposób. Zapach
dymu spod kuchni i przyrz¹dzanego Sniadania dochodz¹cy z innych
domów sprawi³, ¿e poczu³ g³Ã³d. Brzuch mia³ pusty. PomySla³, ¿e
powinien zrzuciæ swoj¹ kochankê z ³Ã³¿ka i kazaæ jej zrobiæ sobie
Sniadanie, kiedy ktoS zacz¹³ mocno waliæ piêSci¹ w drzwi.
314
 WejSæ  krzykn¹³. Nie chcia³o mu siê wstawaæ i otwieraæ drzwi.
W progu stan¹³ rycerz Klingi, jeden z jego kapitanów smoka
z niewidzialnej ga³êzi Bractwa. By³ to cz³owiek o imieniu Bittermon
Dent.
 W nocy zawin¹³ okrêt lorda Tantosa. Oczekuje siê natychmiast
pañskiego przybycia do pa³acu.
 Mojego przybycia?  zapyta³ Mahkawn. Nie rozumia³, dlacze-
go Tantos wysy³a³ a¿ kapitana smoka.  Jak mnie znalaz³eS? Nikomu
nie mówi³em, ¿e tutaj bêdê.
 By³eS Sledzony, wszechpotê¿ny  odpar³ Bittermon.
Mahkawn westchn¹³. Rledzony. Wszechpotê¿ny Sledzony jak
pospolity przestêpca. Wsta³ z ³Ã³¿ka, wdzia³ tunikê, szatê, buty, przy-
pasa³ miecz i w³o¿y³ klapkê na oko.
Dzieñ by³ s³oneczny, zapowiada³a siê piêkna pogoda. Na grz¹d-
ce przed drzwiami domu Pirazhy pojawi³y siê pierwsze delikatne
listki krokusów.
Do stacji szli zat³oczonymi ulicami. Mahkawn by³ ¿¹dny no-
winek.
 Jak posz³a kampania?  zapyta³.  Wiesz coS o tym? Czy kre-
atory zosta³y zabite?
 Nie wiem nic  odpar³ Bittermon, patrz¹c w inn¹ stronê.
Kapitan smoka by³ cholernie tajemniczy. Mahkawnowi nagle
przesta³a siê podobaæ ta rozmowa.
 Nie s³ysza³eS nawet plotek?
 Prawie nic, wszechpotê¿ny.
Mahkawna opanowa³a wSciek³oSæ, schwyci³ Bittermona za war-
koczyk, odwróci³ go i obali³ na ziemiê. Wyci¹gn¹³ miecz.
 Odpowiadaj, szlag by ciê trafi³!  krzykn¹³. Zawrza³a w nim
neandertalska krew. Przed oczami zobaczy³ czerwon¹ mg³ê, rêka
zaczê³a mu dr¿eæ na rêkojeSci miecza. Wszystko w nim krzycza³o,
¿eby zabiæ tego cz³owieka.
Bittermon opuSci³ wzrok ku ziemi.
 Przebacz mi  wyszepta³.  WieSci s¹ z³e. Nie chcê o tym
mówiæ w miejscu publicznym, bo mog¹ byæ fa³szywe. B³agam, po-
czekaj a¿ dotrzemy do pa³acu Tantosa.
Mahkawn sta³ ciê¿ko dysz¹c, miêSnie mu drga³y. Krzykn¹³ i o-
puSci³ uniesiony miecz. W ostatniej chwili skrêci³ bieg klingi, tak ¿e
tylko zaSwista³a nad g³ow¹ Bittermona, odcinaj¹c mu warkocz.
 Do cholery z tob¹, do cholery  mrucza³. Zrozumia³, ¿e
skrzywdzi³ cz³owieka przez swoj¹ niecierpliwoSæ. Otar³ p³aszczem
315
w³osy z ostrza miecza, schowa³ star¹ stal do pochwy i odwróci³ siê
plecami do towarzysza.
Czu³ siê trochê niezrêcznie. W paroksyzmie sza³u podniós³ miecz
na ni¿szego. Zachowa³ siê jak jakaS stara thrallka, która nie potrafi
kontrolowaæ swoich emocji.
 Ja... przepraszam  powiedzia³.  MySla³em... a zreszt¹, nie-
wa¿ne.
Jechali poci¹giem Trupiej G³owy w milczeniu. Mahkawn nadal
by³ speszony.  Przy³apano mnie, jak parzy³em siê w ³Ã³¿ku z kobiet¹,
która ju¿ nie mo¿e rodziæ i o ma³y w³os nie zabi³em w³asnego oficera,
kapitana smoka. Co siê ze mn¹ dzieje? Ale Mahkawn wiedzia³, co siê
dzieje. Widzia³ ju¿ starych neandertalczyków, rycerzy Klingi, zacho-
wuj¹cych siê tak samo. Widzia³ jak emocje bior¹ nad nimi górê. Ca³e
¿ycie zwalczali je, zaprzeczali ich istnieniu, a tu  proszê  zwyciê¿a-
³a w nich natura thralla. Czêsto by³ to pierwszy objaw, ¿e siê starzej¹.
 Przecie¿ mam tylko piêædziesi¹t dwa lata, powiedzia³ do siebie.
 Tylko piêædziesi¹t lat. Wiedzia³, ¿e prze¿y³ ju¿ swoje lata.
Kiedy wysiedli, Mahkawn tak by³ zajêty swoimi mySlami, ¿e po-
zwoli³, by Bittermon szed³ przodem. M³ody kapitan smoka prowadzi³
genera³a do pa³acu. Szli ulic¹ Dysydentów. Po obu stronach d³ugiej
alei b³yszcza³y biel¹ czaszki wrogów Tantosa. Tylko oczodo³y i otwo-
ry w miejscach, gdzie za ¿ycia ofiar by³ nos, zia³y czerni¹. Celem tej
makabry by³o wywo³anie pokory u wszystkich, którzy przemierzali tê
drogê, by zdobyæ ³aski albo litoSæ lorda Tantosa. W Mahkawnie nara-
sta³o przeczucie czegoS z³ego. Czy to przypadek, ¿e Bittermon wybra³
tê w³aSnie drogê, czy te¿ tak mu rozkazano?
Gdy przechodzili ko³o klatki z koSci, stoj¹cej u drzwi wiod¹-
cych do wielkiej sali pos³uchañ, Mahkawn zobaczy³ jak czterej ryce-
rze Klingi usuwaj¹ ze Srodka wychudzony Smiertelnie szkielet dysy-
denta, który niedawno tu zgin¹³.
Bittermon otworzy³ wielkie ¿elazne drzwi. Weszli do Srodka
w pokornym milczeniu. W ¿elaznych koszach jak zwykle p³onê³a
siarka, nape³niaj¹c salê odorem. W odleg³ym koñcu sali sta³ Tantos
ubrany w czerwone uroczyste szaty. By³ odwrócony plecami, wygl¹-
da³ przez okno.
Mahkawn odchrz¹kn¹³.
 Jak przebieg³a bitwa, mój panie?
Postaæ unios³a d³oñ. Jeden z adiutantów wyszed³ do s¹siaduj¹-
cego z sal¹ pokoju. Przyprowadzi³ Tulla i Favê. Mieli skute rêce i no- [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •