[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jomość? - zapytał następnego wieczoru Robert swoją siostrę, zawracając lando w kie-
runku Eaton Place.
Jane, która wyglądała niezwykle elegancko w rdzawoczerwonej kreacji uzupełnio-
nej kremowo-rdzawym czepkiem, zrobiła zabawną minę.
- Nikogo, i nie sugeruj, proszę, że zachęcam do tego pana Hemmingsa. Jest jednym
z najnudniejszych ludzi na świecie.
- A sir Bartholomew Grout?
- Miej litość, Robercie. Nawet w okularach co chwila potyka się o własne nogi.
Potrzebuję kogoś pewniej stąpającego po ziemi, wtedy może przynajmniej o połowę
rzadziej będziemy razem tracili równowagę. I chociaż rozmawiałam z nim ponad dzie-
sięć minut, ani razu się do mnie nie uśmiechnął.
- Co za zniewaga! - zażartował Robert, zatrzymując powóz pod domem Longwor-
thów.
- Dla mnie tak. Podejrzewam, że ty też czułbyś się urażony - odcięła się.
- Na szczęście nie prowadzę listy niczyich wad i zalet.
- A powinieneś. Gdy pojawi się właściwa dama, będziesz przygotowany.
- Dobrze - zgodził się Robert, zabezpieczając lejce. - Kiedy się pojawi, zanotuję, ile
razy sprawiła, że się uśmiechnąłem.
- Jesteś nieznośny - odparła Jane, choć nie omieszkała się roześmiać. - Może lepiej
będzie, jeśli sprawisz sobie kochankę. Wtedy bez znaczenia będzie, ile razy się uśmiech-
niesz, bo nie w takim celu będziecie utrzymywali stosunki.
Była to skandaliczna uwaga z ust niezamężnej dziewczyny nawet wobec rodzone-
go brata. Uczynienie jej w obecności dżentelmena, który nie był nawet znajomym, sta-
nowiło niewybaczalne faux pas. Robert rzucił szybkie spojrzenie na mężczyznę stojącego
u schodów i zrozumiał, że jego siostra właśnie popełniła niewybaczalny nietakt w obec-
ności Antoine'a Vallois.
R
L
T
- Ojej - powiedziała Jane, wahając się pomiędzy śmiechem a błaganiem o wyba-
czenie. - Powiedziałam to zdecydowanie nie w porę. Mam nadzieję, sir, że przebaczy mi
pan ten niefortunny dobór słów. Mój biedny brat jest przyzwyczajony do podobnych
atrakcji, obawiam się jednak, że szersza publiczność może mieć trudności z ich zaakcep-
towaniem.
Antoine zbliżył się wolnym krokiem do powozu.
- Zapewne powinienem oświadczyć, że w ogóle nie usłyszałem tych słów, made-
moiselle. Spodziewam się, że tak wypada postąpić dżentelmenowi.
Spojrzał na Roberta i skinął głową.
- Spotykamy się ponownie, panie Silverton.
- Panie Vallois - odpowiedział Robert. - Pozwoli pan, że przedstawię mu siostrę,
Jane. Chociaż powinienem zaoferować swoje przeprosiny za jej wypowiedz, wątpię, by
mi za to podziękowała.
- Oczywiście, że nie podziękowałabym - rzuciła cierpko Jane. - Proszę się nie oba-
wiać, że zawsze mówię bez ogródek, panie Vallois. Robert i ja dyskutowaliśmy właśnie
wagę uśmiechu we wczesnym stadium zalotów. Pozwoliłam sobie nie zgodzić się z jego
zdaniem, jak to często bywa pomiędzy braćmi i siostrami.
- Doskonale to rozumiem. - Antoine skinął głową. - Jestem przekonany, że i Sophie
w podobny sposób na mnie narzeka.
- Nigdy na ciebie nie narzekałam, Antoine. Jeśli już, to miało miejsce coś zgoła
przeciwnego.
Na dzwięk tego głosu Robert spojrzał w górę i ujrzał stojącą w drzwiach pannę
Vallois. W bladoniebieskiej sukni prezentowała się zachwycająco. Srebrzyste blond
włosy upięte były pod słomkowym czepkiem, a niebieskie oczy zdradzały niecierpliwe
oczekiwanie. Wyglądała niewinnie, a jednocześnie niebywale zmysłowo. Robert uznał to
połączenie za niezwykle niepokojące.
- Dzień dobry, panno Vallois.
- Panie Silverton.
- Bonjour, droga panno Vallois! - wykrzyknęła Jane. - Czyż to nie wspaniałe po-
południe na przejażdżkę?
R
L
T
- W rzeczy samej - zgodziła się Sophie, podchodząc do landa. - Widzę w zaprzęgu
wspaniałe zwierzęta, panie Silverton. Doskonale dobrane, nawet gwiazdki mają takie
same.
- Robert jest bardzo drobiazgowy, gdy chodzi o stajnię. Mam rację, Robercie?
- Nie bardziej od innych dżentelmenów - wyjaśnił Robert, zeskakując z powozu. -
Zawsze należy preferować właściwie dobrane pary.
- Wśród koni i w małżeństwie - dodała Jane. - Co oznacza, że powinnam poślubić
kulawego, prawda, panie Vallois?
Antoine dał po sobie znać lekkie zmieszanie.
- Nie mogę pojąć, dlaczego pani tak sądzi. Powinna pani poślubić tego, którego
wskaże pani serce.
- Serce jednak nie ma swobody wyboru. Gdybym pokochała księcia, powinnam
oczekiwać rozczarowania, nie chciałby bowiem spojrzeć na mnie łaskawym okiem - od-
parła Jane z uśmiechem unoszącym ciężar z tych poważnych słów. - Na przykład pan
Oberon chciałby swoją wybrankę widzieć doskonałą pod każdym względem.
- W takim razie muszę uznać, że książę, podobnie jak pan Oberon, byłby głupcem -
powiedział cicho pan Vallois.
Robert w zadziwieniu przyglądał się przez chwilę, jak jego zwykle tak pewna sie-
bie siostra na moment straciła mowę. Trwało to jednak tylko chwilę, po której poklepała
kanapę obok siebie.
- Jest pan naprawdę zabawny, monsieur. Nalegam, by usiadł pan przy mnie i po-
zwolił mi udowodnić, że nie jestem tak nieokrzesana, jak pan bez wątpienia sądzi.
Antoine skłonił głowę.
- Byłaby to dla mnie wielka przyjemność, mademoiselle, lecz niestety tego popo-
łudnia nie mogę.
- Ależ dlaczego nie? Na pewno siostra przekazała panu, że również i pan jest za-
proszony.
- Przekazałam - potwierdziła Sophie - lecz bez mojej wiedzy Antoine i lord Lon-
gworth powzięli już inne plany.
R
L
T
- Quel dommage - rzekła Jane, przyglądając się przez moment w zamyśleniu panu
Vallois. - Rozumiem, że nie zostaje pan w Londynie na dłużej. Będzie mi żal, jeśli nie da
mi pan okazji do ukazania mojej bardziej wytwornej strony.
- Jestem przekonany, że pani wytworność nie ma sobie równych, panno Silverton.
- Trudno jej też dorównać w liczbie uśmiechów - dodał Robert drwiąco. - Nie
wiem jedynie, czy jest to rzeczywiście zaleta.
- Uważam, że tak - ocenił Vallois, po czym dodał szybką francuszczyzną: - Qu'e-
st-ce qui est plus doux que le sourire d'une belle dame?
Robert dostrzegł nagłą różowość na policzkach siostry i wbił wzrok w Antoine'a.
- Proszę wybaczyć, lecz jeśli zamierza pan rozmawiać z moją siostrą, wolałbym,
aby mówił pan po angielsku.
- To nic obrazliwego, Robercie - uśmiechnęła się olśniewająco Jane. - Myślę, że
było to jedno z milszych zdań, jakie usłyszałam. Merci beaucoup, Monsieur Vallois.
- De rien - odrzekł Vallois i przez chwilę utrzymał jej wzrok. - Proszę przyjąć moje
przeprosiny, panie Silverton. Nie miałem zamiaru nikogo obrazić. Wyraziłem jedynie
opinię, że cudownie jest zostać obdarzonym uśmiechem pięknej damy.
Dotknął ronda swojego kapelusza.
- Miłego popołudnia - pożegnał się.
Robert skinął sztywno głową. Wiedział, że siostra nie podziela niechęci do Fran-
cuzów. Moc tego uczucia była przemożna, nie ucieszył się zatem, słysząc pod adresem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]