[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jej policzki.
- Ponosi ciÄ™ fantazja.
- Gdyby było inaczej, nie chowałabyś się przed nim.
Gdyby między wami do niczego nie doszło, śmiałabyś się
z jego wytrwałych zabiegów.
- To wcale nie jest zabawne.
- W tym rzecz. To cholernie poważna sprawa.
- Nieprawda!
W tym momencie na scenÄ™ wkroczyÅ‚ bohater ich sÅ‚ow­
nej potyczki. Dzwonek przy wejściowych drzwiach
zadzwięczał melodyjnie. Obie jednocześnie odwróciły
głowy w jego stronę. Lecz Trevor Rule patrzał tylko na tę,
która raptownie pobladÅ‚a, nerwowo oblizywaÅ‚a górnÄ… war­
gę, a dłonie splotła za sobą, by ukryć ich mimowolne
drżenie.
- Wybaczcie - rzuciÅ‚a Babs i wymknęła siÄ™ przez wa­
hadÅ‚owe drzwi, mruczÄ…c pod nosem coÅ› na temat Maho­
meta i góry.
Kyla nie odrywaÅ‚a wzroku od podÅ‚ogi, wmawiajÄ…c so­
bie, że Trevor wpadł zamówić kwiaty albo porozmawiać
o wszystkim i o niczym. Już na wstępie rozwiał te żałosne
złudzenia.
- Dlaczego mnie unikasz?
Dobrze, skoro tak, nie będzie niczego owijać w baweł-
nę. Powie mu bez ogródek, co o tym wszystkim sądzi.
Dumnie podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
- A jak ci siÄ™ zdaje?
- Z powodu tego, co wyznałem w piątek?
- Domyślny jesteś.
- Obraziłem cię?
- Miłość to nie piłeczka, którą sobie można podrzucać
i żonglować nią jak w cyrku.
- Mówiłem serio. Zapewniam cię.
- Trudno w to uwierzyć.
- Dlaczego?
- Jak to dlaczego? Widzieliśmy się zaledwie cztery
razy, a ty wyznajesz mi miłość.
- Liczyłaś? - Białe zęby błysnęły w leniwym u-
śmiechu.
- Tylko dlatego, że to, co powiedziaÅ‚eÅ›, byÅ‚o tak absur­
dalne. - Niech licho porwie ten zwodniczy uÅ›miech, zu­
chwałe spojrzenie i jej żołądek, który wyprawiał brewerie.
- Każdemu może się przytrafić.
- Nie mnie.
- Ale mnie się przytrafiło. Zakochałem się w tobie,
Kyla.
Odwróciła się gwałtownie i wpiła w ladę zesztywniałe
palce, szukajÄ…c w niej oparcia.
- Nie mów tak! Proszę.
Kyla instynktownie odgadÅ‚a jego bliskość tuż za pleca­
mi; pod dotykiem muskularnego ramienia poczuła ciepło
rozchodzące się po krzyżu, niczym liznięcie słonecznych
promieni o poranku.
- Czego siÄ™ obawiasz, Kyla?
- Niczego.
- Mnie?
- Nie.
- Boisz się własnych uczuć?
- Niczego nie odczuwam.
- A jednak coÅ› odczuwasz. - OdgarnÄ…Å‚ jej wÅ‚osy i gÅ‚a­
dził palcami kark. - Oddałaś mi pocałunek.
ZwiesiÅ‚a gÅ‚owÄ™ tak nisko, że niemal dotykaÅ‚a podbród­
kiem piersi.
- To nie miało żadnego znaczenia.
- NaprawdÄ™?
- Po prostu dawno się z nikim nie całowałam.
- Podobało ci się?
- Tak... Nie! ProszÄ™ ciÄ™, Trevor, nie mogÄ™ o tym z tobÄ…
rozmawiać.
- To było cudowne, Kyla. I właściwe.
Odwróciła się twarzą do niego, unieruchomiona między
nim a ladÄ….
- Nie, to nie było właściwe - zaprzeczyła z naciskiem.
- Dlaczego?
- Dlatego, że kocham swojego męża.
- Ale on nie żyje!
- %7Å‚yje we mnie, tutaj! - wykrzyknęła rozjÄ…trzona, kÅ‚a­
dąc dłoń na sercu. - Nigdy nie pozwolę mu umrzeć.
- To szaleństwo. To nienormalne!
- Nic ci do tego, panie Rule!
Odsunęła go na bok i odeszła kilka kroków. Obejrzała
siÄ™, rozdygotana, zagniewana, wzburzona.
- Niczym cię nie zachęcałam. Przy drugim spotkaniu
uczciwie uprzedziÅ‚am, że nie w gÅ‚owie mi przelotne miÅ‚o­
stki. Przeżyłam wspaniałą miłość swojego życia, której
nigdy się nie wyrzeknę. Nic nie dorówna temu uczuciu,
a nigdy nie zadowolę się żadną namiastką. - Wierzchem
dłoni niecierpliwie otarła łzy. - Mimo że postawiłam spra-
wę jasno, nie dajesz za wygraną. Nic na to nie poradzę, że
w swoim zadufaniu ubzdurałeś sobie, że mnie kochasz.
Musisz to sobie wybić z gÅ‚owy. Nie chcÄ™ ciÄ™ wiÄ™cej wi­
dzieć, Trevor. A teraz, proszę, daj mi święty spokój.
Wargi Trevora Å›ciÄ…gnęły siÄ™ w wÄ…skÄ…, nieprzejednanÄ… li­
nię, a dłonie zacisnęły się w pięści. Kyla nie była pewna, czy
zamierza ją uderzyć, czy pocałować. Nie wiedziała, czego
obawiać się bardziej. W końcu obrócił się na pięcie i wyszedł,
trzasnÄ…wszy drzwiami. Dzwonek rozdzwiÄ™czaÅ‚ siÄ™ alarmujÄ…­
co. Kyla zatoczyÅ‚a siÄ™ na ladÄ™, skoÅ‚owana i kompletnie wy­
czerpana, czując dojmujący ból głowy. Po dłuższej chwili
odzyskaÅ‚a panowanie nad sobÄ…. W progu staÅ‚a Babs ze skrzy­
żowanymi na piersiach ramionami i miną kwaśną jak ocet.
- Ani słowa - ostrzegła Kyla.
- Ani mi się śni - prychnęła Babs lekceważąco. - No,
no, wygłosiłaś błyskotliwą mowę, to zamyka sprawę. Inny
pewnie by podkulił ogon i czmychnął, gdzie pieprz rośnie.
Nie licz na to, że właśnie tak postąpi nasz nieustraszony
pan Rule. Z nim nie pójdzie ci tak łatwo.
- A niech to szlag!
Trevor, nie kontrolując swych odruchów, z całej siły
wcisnął pedał hamulca, kiedy pikap z piskiem skręcał
w żwirową drogę. Spod kół trysnęła fontanna drobnych
kamyków, a skłębiona chmura kurzu znaczyła trasę auta.
Trevor zatrzymał samochód i oparł czoło na kierownicy.
- A czego się spodziewałeś? - spytał sam siebie oskar-
życielskim tonem.
Czy naprawdę sądził, że uda mu się gładko wślizgnąć
w jej życie, a ona rzuci mu się w ramiona? %7łe wskoczy mu
od razu do łóżka? Zdał sobie sprawę, że tego właśnie
podświadomie oczekiwał. Bowiem synowi George'a Ru- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • amkomputery.pev.pl
  •